Był
środek nocy, kiedy jego służbowy telefon zaczął dzwonić. W takich chwilach po
prostu żałował, że nigdy go nie wyłączał na noc. Uwielbiał swoją pracę, czuł
się w niej niepokojąco dobrze. Po odebraniu telefonu usłyszał głos swojej
partnerki; podekscytowany, zaspany. Czyli Jackie też była wyciągnięta z łóżka,
ale poinformowali ją szybciej niż jego i była już w drodze do mieszkania
Donnera. Powinien był to przewidzieć. Zajęło mu zaledwie chwilę, aby się ubrać,
odszukać odznakę i broń, które następnie schował. Do przyjazdu Jackie miał
jeszcze minimum dziesięć minut, które postanowił spędzić na zrobieniu kawy do
termicznego kubka i zaczekaniu na nią w niewielkiej kuchni. Była za piętnaście trzecia.
Zaledwie parę świateł w budynku naprzeciwko było zapalonych. Nocne marki, prychnął w myślach
przewracając oczami. Bezrobotni studenci, którzy nie mieli co robić i siedzieli
po nocach albo młodziaki, które następnego dnia będą odsypiać, bo matka im nic
nie powie, jeśli nie pójdą do szkoły. Dźwięk gotującej się wody oderwał go od
myślenia o tych rzeczach. Przelał wrzątek do kubeczka, którego zawartość od
razu skojarzyła mu się ze smołą. Zachowywał się jeszcze niczym zombie, które
poruszało się według ustalonego przez samego siebie schematu. Spał zaledwie
trzy godziny. Wczoraj wrócił do domu w okolicach dwudziestej pierwszej,
zaczynało brakować mu energii i wiedział, że jeśli się w końcu nie wyśpi będzie
zwyczajnie źle. Ale nie mógł odmówić, a zwłaszcza nie Jackie. Sprawa musiała
być poważna, skoro wyrwana w środku nocy ze swojego łóżka była podekscytowana.
Po równych dziesięciu minutach schodził już przed budynek, gdzie czekała na
niego w nieoznakowanym samochodzie partnerka.
—
Chujowo wyglądasz, Donner — rzuciła na wstępnie. Za to ją uwielbiał. Jakie
miała twardą dupę, rzucała ostrymi słowami i nie dała sobie włazić na głowę. W
tej robocie to było potrzebne. Zwłaszcza jeśli było się kobietą, a Donner
wydawał się być również jedynym facetem, który ją szanował i nie pomiatał za
sam fakt bycia kobietą. Jakby tylko wiedzieli z kim Jackie jeszcze w dodatku
mieszka, nie daliby jej spokoju przez resztę służby.
—
Cieszę się, że to zauważyłaś, Jackie. Po co nas ściągają?
Jeszcze
nie zdążył zapiąć pasów, odstawić kubeczka, a kobieta ruszyła z miejsca. Przynajmniej
kubek był zamknięty i gdy auto szarpnęło do przodu żadne z nich nie poparzyło
się gorącą kawą. Odstawił je do uchwytu i zapiął pas. Będąc już bezpiecznym sięgnął
po kubek, aby napić się kawy. Napoju, który miał sprawić, że podobno zacznie funkcjonować
jak człowiek.
—
Pamiętasz tego gościa, którego ścigaliśmy za wielokrotne gwałty, zabójstwa? Ten
co podwieszał kobiety, potem je brał od tyłu i…
—
Tak, tak, przejdź do rzeczy. Znam szczegóły.
To
nie była najprzyjemniejsza praca, a facet, który był odpowiedzialny za te
rzeczy był ciągle nieuchwytny. Prasa nazywała go Podwieszaczem i w zasadzie dla
policji i detektywów również to określenie działało. Było o wiele łatwiej
powiedzieć jedno słowo niż szczegółowo opisywać sposób, w jaki ofiary były
mordowane i katowane przed śmiercią.
—
Zaatakował po raz kolejny. Ale tym razem ofiara przeżyła.
Przeniósł
wzrok z drogi na partnerkę i niemal się uśmiechnął. Jeśli mózg go nie zawodził,
to była ósma ofiara. Pierwsza, która przeżyła. Jeszcze kilka miesięcy temu w
opuszczonych magazynach na obrzeżach miasta została znaleziona piąta ofiara,
która choć była przytomna nie potrafiła mówić. Miała złamaną szczękę, brakowało
jej kilku zębów. Nie otworzyła ust. Leżały obok niej. Donner patrzył jej w oczy,
gdy umierała. Trzymał bladą dłoń i doskonale wiedział, jak bardzo chciałaby
powiedzieć kim ten potwór był. Skatował ją najbardziej ze wszystkich. Miała
niecałe dwadzieścia lat, całe życie przed sobą. Wystarczyło, że znalazła się w
nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie i wszystko zostało przekreślone.
Byłoby o wiele łatwiej, gdyby ten skurwysyn działał według określonego
schematu. Jedne co zgadzało się to płeć ofiar. Zawsze były to kobiety. Wiek był
różny. Piąta ofiara nazywała się Amy Simmons. Od długiego czasu starał się
nazywać ofiary po imieniu, ze względu na szacunek. To była akurat rzadkość. Dla
ludzi o wiele łatwiej było powiedzieć ofiara pierwsza, ofiara druga i tak dalej
niż wysilić się i zapamiętać ich nazwisko.
—
Mamy jechać na miejsce, gdzie ją znaleźli. Karetka była przed nami. Dupek Smith
chciał, aby ją zostawili i najpierw zabrali na przesłuchanie. Stary, zgniły
chuj — warknęła mocniej zaciskając dłonie na kierownicy. Donner nie dziwił się
jej złości. Walczyła o prawa kobiet, od kiedy pamięta, a w tej pracy ofiary
płaci żeńskiej były traktowane przedmiotowo przez niektórych, a Smith był
przewodniczącym tych, którzy nie przejmowali się ludzkim życiem. — Pokłócił się
z sanitariuszem. Nie przekonało go nawet to, że jeśli natychmiast nie przewiozą
jej do szpitala to umrze przez zakażenia albo cholera wie od czego jeszcze.
—
Wiesz coś więcej? Tylko ty do mnie dzwoniłaś.
Wolał
uniknąć wchodzenia na temat ofiary – jeszcze była dla niego bezimienna więc
mógł ją tak nazywać. Na własnej skórze też zdążył się przekonać, że kłótnie z
Jackie były czasem prostą drogą do własnej zguby. Sam się z nią pokłócił raz. Było
to dwa lata temu, na imprezie i w prywatnym domu, a i tak zgniotła go niczym
robaka. Jeszcze bardziej ją za to uwielbiał.
—
Znalazła ją para nastolatków. Wymknęli się z domu, żeby się najpewniej bzyknąć.
Pojechali na te nowe osiedle, które budują. Wiesz, rodzinne życie, ogródki i
białe płotki, ten syf. Wystraszyli sprawcę, ale chociaż dziewczyna przeżyła.
Jeszcze żyje. Nie wiem jeszcze co jej ten szmaciarz zrobił, ale na pewno nie był
delikatny. Na miejscu jest już Smith i Nicolas.
Donner
przytaknął. Ta noc miała być długa i ciężka. Już dawno powinien się wynieść z
tego miejsca. Detroit nie było spełnieniem jego marzeń. Zresztą, kto z własnej
woli przyjeżdżał do tego miasta? Jedynie samobójcy, mordercy i psychicznie
popierdoleni. Taka była prawda. A mimo to tkwił tutaj już od niemal dziesięciu
lat. Opuszczenie rodzinnych stron i sióstr po części zrobiło mu dobrze, ale z
drugiej strony ich życie mogło być o wiele inne, gdyby cały czas trzymali się
razem. Nie widział zbytnio co się dzieje u dziewczyn. Vivian odzywała się
rzadko. Natomiast Loralie jedynie wtedy, kiedy sama uznawała to za słuszne i
chciała, aby ktokolwiek wiedział, że jeszcze żyje i ma się dobrze. Obraz sióstr
prędko zniknął mu sprzed oczu, kiedy dojechali na miejsce. Światła policyjne, gromada
ludzi. Niech się zacznie zabawa.
—
Śpiące królewny, witamy!
Przysięgam, odezwie się
w moją stronę jeszcze raz i oberwie w tą durną, roześmianą mordę. Obietnica bez pokrycia. Jakby tylko
spróbował to zrobić straciłby pracę, a na tej akurat mu zależało. W myślach obił
ten spasiony ryj już wielokrotnie. Adam Smith był zwyczajnie gruby, z łysiną na
głowie i wiecznie trzymał w zębach papierosa, którym się nie zaciągał. Nie
potrafił na niego patrzeć, jak na kogoś równego sobie. Od momentu, gdy zaczął
pracować w wydziale zabójstwa ta góra tłuszczu wzbudzała w nim obrzydzenie.
—
Powiedz lepiej co dla nas masz — odezwała się Jackie. Na zewnątrz było
cholernie zimno i wszyscy pewnie tylko udawali, że nie trzęsą się w środku z
zimna. Donnera grzała jeszcze wypita kawa.
—
Nic szczególnego. Możliwe, że ekipa znalazła dowody DNA naszego Podwieszacza.
Dzieciaki go przestraszyły, nie zdążył jej zawiesić. Miał wszystko
przygotowane, hak, lina. Nawet tego młotek ze sobą nie zabrał, kiedy uciekał.
Przeszukują już teren. W niektórych miejscach znaleziono krople krwi. Nie wiemy,
czy należy ona do naszego sprawcy czy do dziewczyny.
Na pewno byś chciał,
żeby była jej. Twój chory pościg za tym psychopatą trwałby dłużej, a gdyby już
udało się go znaleźć, zrobisz wszystko, aby przysługi złapania gnoja spadły na
ciebie.
—
Trzeba będzie pogadać z tamtą panną. Dzieciaki już trafiły na komendę, ich
rodzice też jadą. Dacie wiarę, że szczeniaki mają po szesnaście lat?
—
Pojadę do szpitala — zaoferował się Donner — rano. Teraz i tak mnie tam nie
wpuszczą, a dobrze będzie, jakby dziewczyna odpoczęła.
—
Kręci cię to?
—
Przepraszam?
—
Te ofiary. To już druga z którą będziesz rozmawiać. Pierwsza ci nie
odpowiedziała, nie mogła. Ale wszyscy widzieliśmy, jak trzymasz ją za rączkę.
To co, podnieca cię? Jak umierają?
—
Jesteś popierdolony.
Zamiast
czekać na jego odpowiedź – powinienem mu
strzelić w ten tępy ryj – ruszył do techników, aby dowiedzieć się czegoś
więcej. Cieszył się, że Jackie nie wtrąciła od siebie kilku groszy. Ta sytuacja
i tak była beznadziejna. Nikt nie potrzebował jeszcze prywatnych problemów. Ze
Smithem Donner mógł się rozliczyć innym razem, w inny sposób. Nikt nie będzie wiedział,
że to on sprawił mu problemy żołądkowe. Brzmiało to dziecinnie, ale kupiłoby to
jemu i reszcie detektywów kilka dni wolnego. Nie był jedynym, który czekał na
dzień, aż ten stary dureń przejdzie na emeryturę.
To
czekanie miało trwać jeszcze niemal piętnaście lat.
VIVIAN
Wdech, wydech.
Powtarzała
tę czynność jeszcze kilka razy. Dzięki temu było o wiele łatwiej się skupić i
nie zacząć krzyczeć z bezsilności. Z boku po prostu wyglądało, jakby wchodziła
do mieszkania, które od dawna nie było odwiedzane. W głębi było to coś o wiele
więcej niż tylko zaglądanie do opuszczonego apartamentu. Wiedział, że jest
opuszczony zanim jeszcze przekręciła klucz w zamku. Wypchana po brzegu listami,
ulotkami i innymi śmieciami skrzynka mówiła wiele. Czasem zastanawiała się z
jakiego powodu ona jeszcze tutaj przyjeżdża. Znowu straciła ponad trzy godziny
na dojazd z Burlington do Bostonu. Zawsze drażniło ją to, że wszyscy muszą
mieszkać w różnych częściach Ameryki. Donnera potrafiła zrozumieć. Opuścił ich
jeszcze zanim był pełnoletni. Loralie była pokręcona, ale zawsze wydawało się
jej, że sobą ze sobą blisko. Tymczasem to ona była tą, która wiecznie uciekała.
Vivian miała serdecznie dość sprzątania brudów po siostrze, która nawet nie
potrafiła powiedzieć dziękuję.
Wkroczyła
do mieszkania.
Pierwsze
co w nią uderzyło to zapach. Okna nie były otwierane od co najmniej kilku
tygodni. Powstrzymując się od zmarszczenia nosa, jakby miał ją ktoś zobaczyć,
weszła do środka, zamknęła drzwi i od razu otworzyła drzwi balkonowe. Miała
nadzieję, że to w jakikolwiek sposób pomoże. Nawet nie posprzątała, to chyba bolało ją najbardziej. Jeśli
sądziła, że Vivian spędzi teraz pół dnia i będzie sprzątać ten syf to była w
błędzie. Wzięła specjalnie wolne, aby tutaj przyjechać. Chciała zrobić jednak
cokolwiek. Równie dobrze mogła odsłuchać wiadomości. Światełko na telefonie
świeciło się na czerwono. Oznaczało to, że zostało ich nagrane dość sporo. A połowa jest pewnie od starszej, żałosnej
siostry. Wcisnęła odpowiedni guzik.
—
Cześć, mała! Sluchaj, było zajebiście. Nie mogę się docz…
Usuń.
Usuń. Usuń.
Nie
miała ochoty słuchać o dzikich przygodach swojej siostry z… kimkolwiek. Usunęła
dziesiątkę takich wiadomości. Dopiero po kilkunastu wiadomościach, w których
ktoś wspominał o zajebistej imprezie, genialnym całowaniu i innych rzeczach,
przez które Vivian miała dreszcze dotarła do swoich. Słuchanie swojego głosu na
nagraniach było nieprzyjemne. I wiedziała, że nigdy ich nie odsłuchała. Bez
żalu usunęła kolejne wiadomości. Sama nagrała ich pięć, Donner jedną i cholernie
krótką „Jeśli będziesz w domu to zadzwoń”. W dodatku nagrał ją ponad miesiąc
temu, a od tamtej pory ani razu nie zadzwonił. Nie martwiłaby się tam, gdyby
Loralie należała do normlanych ludzi i miała telefon komórkowy, ale jak to
twierdziła, ona nie jest z tej epoki i po prostu musi mieć tylko i wyłącznie
domowy. Cud, że miała w domu Internet i telewizję. Jeszcze do końca nie
zdziczała.
Vivian
przeszła się po mieszkaniu. W każdym pomieszczeniu otworzyła okna. Musiało się
tu porządnie wywietrzyć zanim wyjdzie. Z nadzieją zajrzała do lodówki. Na sam
widok zgniłych warzyw, wędliny i sera wzdrygnęła się. Wrzuciła wszystko do worka
na śmieci, a ten odstawiła przy drzwi, aby o nim nie zapomnieć, gdy będzie
wychodzić. Ratunkiem była zamrażarka. W niej znalazła jedynie warzywa na
patelnię z ryżem. Od rana nic nie jadła, lepsze to niż nic. Wrzuciła je na
patelnię. Musiała zapamiętać, aby skontaktować się z właścicielem mieszkania i zobaczyć
co ustaliła z nim lub z nią Lora. Wątpiła jednak, że siostra przejęła się
takimi rzeczami, jak opłacanie czynszu. Pewnie znowu wszystkie długi będą na
jej głowie. Teraz jeszcze bardziej miała dość bezmyślności siostry i tego jaka
była. Pasożytem. Była pasożytem, który myślał, że wszystko ujdzie mu płazem. Jeszcze trochę i skończy się wieczne
dzieciństwo, Lora. Musisz wydorośleć. Ale gdzieś tam w głębi duszy
wiedziała, że nigdy do tego tak naprawdę nie dojdzie. Lora mogła być dorosła,
mieć koło trzydziestu lat, ale nigdy nie wydorośleje. Zawsze gdzieś tam w głębi
będzie tym samym dzieckiem, którym była przez ostatnie lata. Nie nauczyła się
niczego i doskonale o tym Vivian wiedziała. Mieszała te przeklęte warzywa na
patelni, kiedy ktoś zaczął dobijać się do drzwi. W pierwszej chwili drgnęła.
Nawet nie sądziła, że ktokolwiek mógłby przyjść. Zdjęła z palnika patelnię,
wyłączyła gaz i udała się otworzyć drzwi. Oczom brunetki ukazała się starsza
kobieta, a więc kamień z serca.
—
Mogę jakoś pomóc? — spytała i nawet lekko się uśmiechnęła. Spędziła tyle czasu z
Dorothy, że inaczej już nie potrafiła reagować na starszych ludzi. Nawet jeśli
ciotka doprowadzała ją do szewskiej pasji swoimi pogadankami, przekonaniami i
stylem bycia.
—
Nie jesteś Loralie.
Spostrzegawcza
kobieta.
—
Nie, nie jestem. Nazywam się Vivian Veasey, jestem jej starszą siostrą. Przyjechałam,
bo nie dawała znaku życia i… cóż, zaczęłam się martwić. Dostałam od niej klucze
i kod do budynku, więc weszłam bez problemu.
—
Nie ma jej od pięciu miesięcy, Vivian. Pojawiła się dwa tygodnie temu, była tylko
kilka dni. Pamiętam, bo miałam wtedy problemy z kolanem i wniosła mi zakupy do
mieszkania.
Skinęła
głową. Uczynność nie była w stylu Loralie, o ile czegoś nie dostanie w zamian.
Nie mogła jednak zacząć się wypytywać kobiety czy jej siostra przypadkiem czegoś
od niej nie dostała. Tego musiała dowiedzieć się już w inny sposób.
—
Mówiła może dokąd jedzie? To byłoby dla mnie ważne.
—
Wspominała coś o Nowym Orleanie, ale nie wiem. Pamięć mi zawodzi. Myślałam, że
to może ona wróciła. Miła z niej dziewczyna jest.
—
To prawda, jest miła.
—
Będę szła i… nie siedź długo. Nie lubią tu obcych.
—
Co? Obcych? Kto nie lubi obcych?
Czekała
na odpowiedź, ale kobieta odwróciła się i zaczęła iść. Vivian stała w drzwiach,
patrząc na jej plecy i zastanawiając się, co do cholery miała na myśli. Uznała
ostatecznie, że to było kolejne bredzenie starej baby. Może chodziło o
sąsiadów, którzy tu mieszkali. Nigdy wcześniej tutaj nie była, więc nic
dziwnego, że jej obecność tutaj mogłaby wydawać się co najmniej dziwna i
niepoprawna. Zamierzała zjeść, posprzątać i wrócić do Burlington. Loralie tutaj
nie było. Vivian wątpiła, aby siostra była jeszcze w ogóle w Stanach. Może
właśnie leciała nad oceanem, wspinała się na szczyt Mount Everest albo
wylegiwała się na plażach na Bali. Mogła być gdziekolwiek. Nie spędziła tam
dużo czasu. Miała się powstrzymać, ale nie mogła zostawić tego brudu. Wychodząc
mieszkanie lśniło. Było już dawno po siódmej. Gdy dojedzie do domu będzie
jedenasta, a może nawet później. Nigdy nie wiadomo co wydarzy się po drodze.
Wychodziła z budynku, wyrzuciła śmieci i może, gdyby bardziej się rozejrzała,
gdy zmierzała do auta, zwróciłaby uwagę na to, że nie była tu sama.
Veni, vidi, vici. Zapiszmy tę datę w kalendarzu, bo czytać i zostawiać sensowny komentarz w dniu publikacji, to u mnie naprawdę rzadkość. Ale obie wiemy, że czekałam i na to opowiadanie, i na pierwszy rozdział, zwłaszcza że po prologu zostawał wyłącznie niedosyt. I dobrze, bo aż chciało się sięgnąć dalej, a teraz… tym bardziej chcę więcej.
OdpowiedzUsuńPisałam Ci to już prywatnie, ale powtórzę: cudo. Widać, że ta historia Ci służy, pisze się sama, a wczucie się w bohaterów przychodzi ot tak. Na razie jestem równie mocno zafascynowana Donnerem, co i Vivi. Dwa odmienne charaktery, ale oboje mają w sobie coś, za co ich lubię – i sposoby myślenia, i uwagi. Och, no Jackie. To taki typ kobiety, którą się wielbi, więc pewnie będę ją cenić równie mocno, co i Donner. :D
Pierwszy rozdział, a Ty już wprowadzasz genialny wątek. To śledztwo… Uwielbiam takie klimaty! I nie, to absolutnie nie jest przesadzone. Jestem ciekawa, dokąd to wszystko prowadzi i czy jakkolwiek połączy się z wątkiem nieobecności Lory. Swoją drogą, nic dziwnego, że początkowo nikt nie bierze jej zniknięcia na poważnie – dziewczyna ma fiu-bździu w głowie, że tak to ujmę.
Och, no i końcówka… Zaczęło się jak niezły kryminał, ale po perspektywie Vivian czuć, że chodzi o coś więcej. Wierzę, że to się rozwinie, zwłaszcza że tytuł i gatunek nie są przypadkowe. Na tę chwilę wyczuwam bardzo dużo mroku, a to coś, co obie absolutnie uwielbiamy, prawda? ;>
Kończę, bo zaczynam bredzić od rzeczy. Wiedz jedynie, że nas rozpieszczasz – w końcu czeka na mnie jeszcze BB. Kto wie, może skorzystam z weny komentarzowej…
Twoja Ness.
O łał. Widzę, że nie bawimy się w uprzejmości i zaczynamy z grubej rury. Naprawdę to doceniam. Sama nienawidzę zaczynać opowiadań, bo nigdy nie wiem, na ile mogę sobie pozwolić, żeby nie odstraszyć, ale i nie zanudzić, ale Tobie udało się odnaleźć równowagę między jednym i drugim. Jest mrocznie, ale i intrygująco. Zaś ten motyw śledztwa... Jestem na etapie robienia małego rewatchu "Hannibala" także doceniam takie dziwactwa całym serduszkiem :D
OdpowiedzUsuńPierwszy rozdział, a Tobie już udało się w niezły sposób zarysować bohaterów. Donner jest tym rozważnym i poważnym, a Lora to trzpiotka, której nikt nie bierze na poważnie. Mogłoby się wydawać, że taki rozstrzał między bohaterami to lekkie przegięcie, ale sama mam dwójkę rodzeństwa i wiem, że to możliwe - ja i moja siostra to zupełnie inne charaktery, że o bracie nie wspomnę. Tym bardziej cieszę się więc, że nie poszłaś na łatwiznę, a postanowiłaś poświęcić chwilę swoim postaciom i podrasować ich temperamenty. Właśnie tego potrzeba w świecie literackim - konkretów. A nie całego tego słodkopierdzenia rodem z After czy innego wattpadowego raka.
Lecę dalej, bo mam zaległości z komentowaniem, ale nie czytaniem - jedyna zaleta Wattpada to możliwość czytania offline :D
Pozdrawiam,
Klaudia