—
Odbierz ten cholerny telefon.
Wielki,
czerwony napis na lustrze wcale nie zniknął. Był jak najbardziej prawdziwy i to
było najbardziej w tym wszystkim przerażające. Z początku chciała sobie wmówić,
że ten dzień był zwyczajnie zbyt pokręcony, aby był prawdziwy i zwyczajnie
wszystko sobie wymyśliła, ale z każdą kolejną sekundą, która upływała
utwierdzała się w przekonaniu, że to jednak nie jej wyobraźnia płata figla. W
łazience, w której stała dość długo zdążyło zrobić się chłodno. W zasadzie
wręcz lodowato i nawet gruby szlafrok nie był w stanie jej zapewnić ciepła.
Choćby chciała to nie umiała się ruszyć z miejsca, tylko szeroko otwartymi
oczami wpatrywała się w napis na lustrze. Odrzuciła od siebie tę część osobowości. Zresztą, tak jak
oni wszyscy. Zgodnie twierdzili, że nie ma sensu praktykować czegoś, co było im
zbędne do życia. Co nie oznaczało, że raz na jakiś czas nie korzystała z
drobnej pomocy magii. To nie był pieprzony Harry
Potter, gdzie przy pomocy różdżki mogła naprawić cały cholerny świat. Jeśli
byłoby to takie proste, nie sterczałaby w swojej łazience z przerażeniem w
oczach, jakby właśnie zobaczyła ducha. Pewna do końca nie była przez ile czasu
siedziała w łazience gapiąc się w jeden napis, którego zdecydowanie nie było,
gdy szła pod prysznic, ale uciekła tak szybko, jak tylko odzyskała władzę nad
nogami i mogła się ruszyć. Wiedziała, że był środek nocy i każdy normalny
człowiek o tej porze spał. Tylko nie mogła być tutaj zupełnie sama, była
przerażona. Schowała się w pokoju wcześniej zamykając dobrze drzwi od sypialni
na zamek, zupełnie jakby to miało powstrzymać to coś, przed wejściem tutaj. Mr
Jingles wyglądał na zupełnie niewzruszonego, Vivian mocno żałowała, że w tym
momencie nie może być tak, jak ten kot. O wiele łatwiej by się jej teraz żyło,
gdyby nie przejmowała się tak bardzo tą sytuacją.
Trzy
długie sygnały. Była pewna, że zaraz odezwie się poczta głosowa. Zamiast
automatycznego głosu sekretarki po drugiej stronie odezwał się zaspany, nawet
nieco zły głos ciotki. Wiedziała, że nie powinna jej budzić o takiej porze, ale
co miała poradzić? Była przerażona, nie chciała martwić brata, który pewnie
rzuciłby wszystko i pojawił się pod jej drzwiami w ciągu następnych kilkunastu
godzin. Byleby mieć pewność, że żyje i nic jej nie pożarło. Czuła się źle
budząc ciotkę, ale w przeciwieństwie do Donnera ta mieszkała niecałe piętnaście
minut jazdy od mieszkania Vivian i mogła tu przyjechać albo Vivian mogła się
spakować i pojechać do niej. Choć obawiała się, że w tym momencie wsiadanie za
kółko nie wydawało się być rozsądnym wyjściem, ale jedynym, które miała.
—
Vivian, jest trzecia w nocy — poinformował ją głos Dorothy po drugiej strony.
Zupełnie jakby nie była tego świadoma. — Czemu dzwonisz?
—
Coś u mnie było. Nie wiem co to. Zostawiło po sobie ślad. Myślę, że nie
jesteśmy już bezpieczni, ciociu.
Dorothy
zaparzyła melisę, którą następnie podała w filiżance Vivian. To, jak młoda
kobieta znalazła się w jej domu nie miało już większego znaczenia. Była
roztrzęsiona, ale myślała na tyle trzeźwo, aby do niej przyjechać i opowiedzieć
wszystko, co się wydarzyło. Zaskoczona ilością szczegółów, którymi ją zasypała.
To nie wróżyło niczego dobrego. Loralie zniknęła, Donner był daleko, a Vivian…
Jedna Vivian nie mogła tego wszystkiego udźwignąć. Środek nocy był
beznadziejnym czasem na to, aby rozmawiać o tak strasznych rzeczach. Piła napar
z brunetką, acz gdyby tylko lepiej zwracała na nią uwagę, zauważyłaby, że
starsza kobieta tylko miesza łyżeczką w swojej filiżance, a od czasu, gdy
przyniosła napoje nie wypiła nawet małego łyka. Vivian za to skończyła całą
filiżankę. Powieki robiły się coraz cięższe, język powoli zaczynał się plątać i
kolejne słowa nie miały już większego sensu. Drogi do jednej z sypialń nie
zarejestrowała, bardziej skupiona na tym, aby nie zlecieć ze schodów. Za
podpórkę miała tylko starszą kobietę i poręcz, a schody wydawały się być teraz
zbyt kręte, aby dać radę iść po nich bez problemu. Odpadła w momencie, kiedy
jej głowa zetknęła się z poduszką. Wymuszony sen przyniósł potrzebne młodej
kobiecie ukojenie. Tym razem już nic takiego się jej nie śniło, nie było
żadnych obrazów, postaci i głosów, które przyprawiały o ciarki. Była jedynie
ciemność, dzięki której po otworzeniu oczy czuła się wyspana i zrelaksowana.
Nie próbowała sobie przypomnieć obrazów ze snów, które dość często ją
nawiedzały. Przez dobre kilka minut była zdezorientowana, gdy zrozumiała, że
nie znajduje się w swojej sypialni, a na łóżku nie rozwala się Mr Jingles. Wspomnienia
z nocy były niewyraźne, jakby pokryte mgłą i choć Vivian chciała przypomnieć sobie
cokolwiek, pamiętała głównie przerażenie, jakie czuła. Może wciąż jeszcze
dobrze się nie rozbudziła, aby myśleć o takich rzeczach. Odkrywając kołdrę,
zdała sobie sprawę, że ma na sobie ubrania, które nałożyła jeszcze w nocy w
pospiechu, gdy wychodziła ze swojego mieszkania. Miejsce to miało być
bezpieczne, względnie bezpieczne i jak się okazało, nawet w swoim mieszkaniu
nie była bezpieczna. W pokoju brakowało zegarka, więc nie wiedziała, która jest
godzina. Zasłony były grube, ciężkie i ciemne, stworzone do tego, aby nie
przepuszczać żadnego słonecznego światła do sypialni. Panował w niej półmrok, w
którym nie czuła się dobrze. Zsunęła się z wolna z łóżka, obawiając się tego,
że zbyt szybkie wstanie może grozić zawrotami głowy i nie pomyliła się, nawet
powolne i uważne ściągnięcie się z łóżka sprawiło, że na moment zawirowało jej
w głowie. Trwało to tylko kilka sekund, w końcu odzyskała panowanie nad własnym
ciałem i podeszła do dość potężnych okien, które były znacznie większe niż regularne,
aby odsłonić zasłonki. W pomieszczeniu zrobiło się jasno, a przy dziennym
świetle Vivian rozpoznała swoją starą sypialnię. Teraz nie było w niej żadnych
śladów, że kiedyś mieszkało tu dziecko, a później nastolatka. Dorothy pozbyła
się wszystkich rzeczy zaraz po jej wyprowadzce, co nieco zabolało kobietę, gdy
się o tym dowiedziała, ale z drugiej strony nie miała żadnych planów, aby w przyszłości
wykorzystać swoje rzeczy. Tak samo jak Dorothy nie miała obowiązku trzymać
rzeczy trojaczków, którzy zostali jej przydzieleni pod opiekę jednym wielkim
przypadkiem. Nie była pewna, czy gdyby to ona miała opiekować się trójką niemowląt
podołałaby. Dlatego jakkolwiek Dorothy się zachowywała, wszyscy byli jej
wdzięczni za dach nad głową, ciepłe posiłki, zawsze czyste i wyprasowane
ubrania, a także za pomoc przy zadaniach domowych. Mieli z nią względnie dobre
dzieciństwo, może nieco dziwne, ale dobre. Z całą pewnością lepsze niż gdyby
trafili do domu dziecka i zostali rozdzieleni przez system. Vivian jeszcze chwilę
kręciła się po pokoju, ostatecznie jednak z niej wychodząc. Musiała porozmawiać
z Dorothy, a przede wszystkim – potrzebowała czarnej kawy, aby nie oszaleć.
Na
dół zbawiła ją nie tylko chęć wypicia kawy, ale także głód, który zaczęła
odczuwać. Mimo wszystko była przecież tylko człowiekiem, który musiał się
odżywiać. Na korytarzu, po ścianą między wejściem do dwóch pokoi od lat stał
wielki, sięgający niemal sufity zegar. Godzina na nim wskazywała mniej więcej dziesiątą
piętnaście. Nie miała czasu, aby lepiej się przyjrzeć. Spodziewała się, że spała
znacznie dłużej, tak czuła. Nie chciała jednak też tracić całego dnia na sen, musiała
spróbować przypomnieć sobie co wczoraj się działo. Wspomnienia się jej
mieszały, co nie było dobre. Nie w tej sytuacji. Schodząc ze schodów towarzyszyły
jej skrzypnięcia. Jako dziecko wiedziała, których schodków unikać, a czasem
zjeżdżała po poręczy. Nauczył ją tego Donner, a Dorothy nigdy nie pochwalała tego
twierdząc, że rozbiją sobie głowy lub co gorsza poręcz się pod nimi załamie i będzie
miała na głowie kolejne wydatki, na które nie miała pieniędzy. Nikomu się
jednak nigdy nic nie stało, a poręcz wyglądała tak samo stabilnie, jak
dwadzieścia lat temu, gdy robili sobie z niej zjeżdżalnię. Odnalazła Dorothy w
jadalni, gdzie siedziała przy stole z filiżanką, papierosem w popielniczce,
która stała przy filiżance. Trzymała gazetę przed sobą co oznaczało, że albo
śledziła najnowsze wiadomości lub czytała nekrolog szukając w nim swoich znajomych.
Zmarszczyła nos na takie połączenie, ale nie skomentowała tego w żaden sposób.
—
Wreszcie wstałaś — zauważyła nie podnosząc wzroku nad gazety — wlej sobie
dziecko herbaty.
—
Żebyś mnie znowu naćpała? — rzuciła z przekąsem uświadamiając sobie, że to
wczorajsze zaśnięcie nie odbyło się bez drobnej pomocy. Mogła przysiąc, że widziała
lekki uśmieszek na twarzy kobiety. A może tylko wzrok płatał jej figle? Pojęcia
nie miała, naprawdę.
—
Plotłaś od rzeczy. Był środek nocy, a ja potrzebowałam snu. Inaczej byś nie
poszła do tego pokoju — zauważyła nie będąc ani trochę wzruszoną tym, że
wczorajszej nocy po prostu uśpiła kobietę bez jej wiedzy dosypując do herbaty
środków usypiających — ciesz się, że nie wsypało mi się tego więcej.
Vivian
zrezygnowała z odpowiadania ciotce. Usiadła przy stole, wlała herbatę – już nie
miała ochoty na kawę, choć jej potrzebowała i przez moment zastanawiała się co
ma zjeść na śniadanie i czy w ogóle może na jakieś liczyć. Ale przecież ciotka
nie będzie jej głodzić, prawda? Może i bywała oschła, ale zdarzały się jej
chwile bycia dobrą babcią, która co pięć minut się pyta czy nie jest się głodnym.
—
Mary-Ann przyniesie ci niedługo śniadanie — oznajmiła biorąc do ręki papierosa,
którym się zaciągnęła, a dym wypuściła w przeciwnym kierunku, aby nie leciał na
Vivian — w łazience masz przygotowane rzeczy, doprowadź się do porządku i
dołącz do mnie w ogrodzie, dobrze? Tam porozmawiamy. Tutaj… niekoniecznie może
być bezpiecznie.
—
A w ogrodzie niby będzie lepiej? Na otwartej przestrzeni? — spytała wyraźnie
zaskoczona poleceniem ciotki. I co to do cholery miało znaczyć, że nie jest
bezpiecznie?
Tym
razem to Dorothy jej nie odpowiedziała. Z czasem Vivian nauczyła się tego, że
ciotka czasem plecie od rzeczy i faktycznie lepiej jest po prostu nie
dopytywać, tylko robić to, co kazała. I najwyraźniej to była jedna z tych
sytuacji. Dorothy po wypaleniu papierosa wolnym krokiem odeszła, zostawiając
Vivian samą. Młoda kobieta piła w spokoju herbatę, zastanawiając się nad tym
wszystkim. Miała spokojne życie. W miarę spokojne, bo gdy na jaw wyszła prawda
o związku jej i Jareda wszystko się sypnęło. Może uznałaby to za koniec świata,
gdyby była normalna. Prawda była też taka, że nie do końca potrafiła żyć
normalnie i skupiać się tylko na sobie. Może Jared poszedł to tej małolaty, bo
nie poświęcała mu wystarczająco dużo czasu? Martwiła się o siostrę, brata i co
chwilę jeździła do Dorothy, choć ta miała zapewnioną opiekę i tak naprawdę jej
nie potrzebowała. Może była złą partnerką i winy w jego zdradzie powinna szukać
w sobie? Dorothy pewnie by ją wyśmiała, gdyby usłyszała czym się przejmuje. W
tej chwili to napis na lustrze powinien być jej problemem, a nie Jared, którego
wczoraj się przecież pozbyła. Jeszcze długo by się nad nim rozwodziła, gdyby
nie hałas dobiegający z kuchni. Drgnęła lekko i odwróciła się na krześle, aby
zobaczyć długie, rudawe włosy przeplatane z pomalowanymi na czerwono
końcówkami, które przywodziły na myśl ogień. Mary-Ann była od niej starsza o
jakieś dziesięć, może piętnaście lat, ale nie dawała po sobie poznać wcale
tego, że jest po lub przed czterdziestką. Byłą wysoka, dobrze zbudowana.
Zdaniem Vivian miała figurę zawodowej pływaczki, a może być może w wolnych
chwilach intensywnie pływała? Dorothy zatrudniała ją do pomocy przy codziennych
obowiązkach; kupowała jej potrzebne leki, przygotowywała je, sprzątała dom i
czasem gotowała. Wszystko zależało od tego, czego w danej chwili chciała
Dorothy. Mary-Ann była jednak rzadszym gościem niż Vivian, która uważała, że to
jej obowiązkiem jest opieka nad kobietą i starała się przy niej czuwać, kiedy
tylko się dało.
—
Mam nadzieję, że jesteś porządnie głodna — oznajmiła wchodząc do jadalni z tacą,
na której stał talerz z parującym jedzeniem — zrobiłam dla ciebie omlet z
pomidorkami, mam nadzieję, że ci smakuje. Kawę zaraz przyniosę. Wiem, że wolisz
ją bardziej od herbaty.
—
Dzięki, Mary-Ann — westchnęła i uśmiechnęła się — ale nie musiałaś. Sama mogę
się tym zająć.
—
Nie płacą mi za siedzenie na tyłku, Vivian — odparła przewracając oczami — jedz
i nie marudź. A ja zaraz przyjdę na ploteczki. Z tego co widzę twoja ciotka
jest w ogrodzie odganiając gołębię, więc może nie będzie miała mi za złe tego,
że usiądę na pięć minut.
—
Myślę, że nawet gdybyś przesiedziała cały dzień, to by tego nie zauważyła.
—
Mhm, oczywiście. A ja wyleciałabym z roboty, a zapisałam się na naukę tańca latynoskiego
i z czegoś musze je opłacić, a te zajęcia są cholernie drogie — pożaliła się —
jedz, wystygnie i będzie niedobre.
Mary-Ann
miała rację, a Vivian nie chciała jeść zimnego omletu. Zabrała się za jedzenie
niemal od razu czując głód, gdy tylko zapach jedzenia dotarł do jej nozdrzy. Ta
noc była wyczerpująca i naprawdę potrzebowała teraz odpoczynku, który mogła
tutaj zaznać. A przynajmniej przez chwilę, zaraz po śniadaniu miała przecież
iść do Dorothy i nie chciała trzymać jej w niepewności przez tak długi czas.
Rudowłosa kobieta faktycznie się do niej dosiadła z drogocenną kawą, za którą
Vivian była w stanie ją teraz wyściskać i wycałować. Długo nie rozmawiały,
jedynie na czas posiłku. Głównie o głupotach, które nie miały większego sensu.
Zaraz po śniadaniu Vivian poszła do łazienki, a Mary-Ann wróciła do swoich
zajęć. Vivian faktycznie znalazła rzeczy dla siebie w łazience, które
najwyraźniej musiała zostawić przy którymś razie. Była to sukienka trochę za
kolano, ale przynajmniej zawsze coś. Umyła twarz i zęby, włosy przeczesała
kilka razy, aby przestały przypominać czesane wiatrem i mogła wyjść do Dorothy.
Czuła się dziwnie idąc do kobiety, jakby wcale nie chciała mówić o wydarzeniach
z nocy, ale komuś musiała o tym powiedzieć. Wyjawienie prawdy Donnerowi
wiązałoby się z tym, że rzuci wszystko, aby pojawić się w Burlington, a tego po
prostu nie chciała i chyba też nie była gotowa na spotkanie z bratem,
jakkolwiek to brzmiało.
Ogród
za domem był zachwycający i zadbany. Dorothy tylko dyktowała co i gdzie ma
stać, jak krzewy mają być przycięte. Miała od tego ludzi, którzy się zajmowali
tym miejscem. Zapierało dech w piersiach. Od drzwi prowadzących do ogrodu była
zrobiona ścieżka wyłożona kamieniami, a po obu stronach rosły róże czerwone
przeplatane na zmianę z białymi, przez co Vivian w dzieciństwie czuła się jak
Alicja z Krainy Czarów uwięziona w zamku Czerwonej Królowej, choć oczywiście
Dorothy do królowej z baki było bardzo daleko. Dalej rosły hortensje i lilie,
tulipany, a większości kwiatów Vivian nie była w stanie nazwać. Przy ogrodzeniu
było też dość sporej wielkości oczko wodne, w którym zawsze były rybki, żabki i
czasem nawet kaczki się zatrzymywały, zmęczone lataniem. W dzieciństwie
uwielbiała obserwować żyjątka w oczku. Wydawało się jej to niezwykle fascynujące.
Ogród był ogromny, z miejscem do biegania i bawienia się, choć większość
miejsca i tak wypełniały piękne kwiaty i odpowiednio przycięte krzewy. Dorothy
siedziała w altance, gdzie – o dziwo! – przygotowany był serwis z herbatą. Ta
kobieta chyba naprawdę myślała o wszystkim albo po prostu Mary-Ann im doniosła,
gdy Vivian była zajęta w toalecie. Kobieta nie podniosła na nią wzorku, ale
zachęciła za to gestem dłoni, aby się przysiadła.
—
Piękny dziś dzień, nieprawdaż? — powiedziała sięgając po dzbanek rozlewając
herbatę do dwóch filiżanek. Dopiero, kiedy Vivian usiadła po przeciwnej stronie
spojrzała na nią. Odstawiła dzbanek, podsunęła filiżankę. — Pij dziecko.
—
Miałyśmy porozmawiać — przypomniała rozglądając się, jakby ktoś miał je tu podsłuchać.
Najbliższy sąsiad mieszkał trzysta pięćdziesiąt metrów dalej. Choćby chciał to
nie mógł ich usłyszeć. — Musimy porozmawiać — poprawiła się z naciskiem na
pierwsze słowo.
—
Pij — powtórzyła.
Wbiła
wzrok w kobietę i przez kilka sekund się w nią wpatrywała, ale w końcu
podniosła filiżankę do ust upijając pierwszy łyk. Herbata była nieco chłodniejsza,
gorzka w smaku. Nie przeszkadzało jej to, po przełknięciu napoju wyczuła smak mieszanki
ziół. Nawet czarna herbata do końca nie była tylko herbatą. Wcale nie była
zaskoczona.
—
Opowiedz mi co się działo wczoraj, od początku, dziecko.
Vivian
westchnęła. Milczała przez chwilę i zaczęła mówić. Od momentu wstawania,
krótkich ćwiczeń w domu na rozgrzewkę do dnia, lekkim śniadaniu. Była pół dnia
w pracy, nic takiego się tam nie działo i nie było żadnych zaskakujących
wydarzeń. Wspomniała o zakupach, ziołowej herbatce i o Jaredzie, który
wyprowadził ją z równowagi i zdenerwował, poświęciła na opowieść o byłym
stanowczo zbyt wiele czasu. Jednak, gdy tylko doszła do mówienia o wieczorze
wstrzymała się i… miała pustkę w głowie. Siedziała z lekko rozchylonymi ustami,
próbując sobie przypomnieć, ale nie potrafiła. Zupełnie, jakby ktoś jej odebrał
te wspomnienia. Chciała się podzielić tymi wszystkimi myślami z Dorothy, ale
nie potrafiła wykrztusić z siebie nawet jednego słowa. Upiła kolejny łyk,
zdając sobie sprawę z tego, że to był ostatni. Wlała więcej herbaty, która zdążyła
już całkiem wystygnąć. Tym razem nie obawiała się tego, że Dorothy ją znowu
uśpi. Nie miała już ku temu żadnych powodów.
—
Skup się, Vivian — poleciała łagodnym, zaskakująco łagodnym tonem głosu i
położyła swoją pomarszczoną dłoń na jej. Miało to przynieść ulgę, ale nie
pomogło. Nie tym razem. — Zadzwoniłaś do mnie w środku nocy prosząc o pomoc,
bałaś się. Czego się wystraszyłaś? Jeśli ci to pomoże, zamknij oczy.
Wykonała
jej polecenie. W pełni skupiła się na wydarzeniach z nocy. Długo nic się nie
działo, ale w końcu zaczęła mówić. Niektóre zdania nie miały większego sensu,
były przekręcone i Dorothy mogła niewiele z tego rozumieć, ale nie wyglądała,
jakby to był dla niej jakikolwiek problem. Słowa wypadały z ust brunetki
automatycznie. Zupełnie, jakby nauczyła się ich na pamięć. Otworzyła oczy w
momencie, kiedy Dorothy puściła jej dłoń. Dostrzegła wyraz twarzy kobiety,
który nie wróżył niczego dobrego. Wiedziała, że to co działo się w nocy było… czymś
złym.
—
Dorothy, czy ty wiesz co to było? — zapytała łamiącym się głosem. Wpatrywała
się w ciotkę wyczekując odpowiedzi.
—
Nic dobrego moje dziecko. Nic dobrego.