VIVIAN
Rytuały
miały do siebie to, że od miesięcy lub nawet lat regularnie wykonywało się je
tak samo. Niektórzy mogli to nazwać monotonnością, czymś co robi się z
przyzwyczajenia, a nie dlatego, że jest w tym ukryty jakiś większy sens. Nie
ważne czy było to picie herbaty ziołowej przed snem czy zakładanie maseczki w
płachcie co niedzielę. Wszyscy mieli taką swoją rzecz, którą wykonywali
regularnie bez względu na to, co się aktualnie w ich życiu działo. Rytuałem
Vivian były telefony do Loralie z nadzieją, że w którymś momencie jej młodsza
siostra w końcu odbierze telefon. Do tej pory odzywała się tylko poczta głosowa
i Vivian za każdym razem czuła tą samą irytację, gdy słyszała głos siostry
mówiący „Cześć, tu Lora. Zostaw
wiadomość, a ja może się odezwę.” Zostawiła dużo wiadomości, nawet
przestała liczyć, a wciąż mimo to łudziła się, że jej siostra w końcu oddzwoni.
Naprawdę chciała wiedzieć, w jakim kraju się teraz znajduje Lora. Uważała, e
siostra ma ją za nic. Tak samo jak Donnera czy Dorothy. I szczerze Vivian nie
miała pojęcia czy blondynka ma jakichkolwiek znajomych, do których mogłaby się
odezwać, aby dowiedzieć się, gdzie aktualnie dziewczyna może przebywać. Prawda
była taka, że Vivian była zdana na swoje własne śledztwo, które raczej nie
mogło przynieść zbyt wielu efektów. Mimo to była zdeterminowana, aby zrobić
wszystko, żeby odnaleźć siostrę. Tylko czy faktycznie się jej to uda? Tego nie
mogła być pewna, ale również nie mogła odpowiedzieć sobie na to pytanie, jeśli
nie spróbuje. Cały czas miała złe przeczucia, jakby coś za nią krążyło i
podążało jej śladem. Oczywiści przesadzała, a może raczej miała nadzieję, że
przesadza i to tylko jej zbyt duża nadopiekuńczość sprawiają, że zaczyna myśleć
o rzeczach, które nie są prawdziwe. Nie była taka pewna z kolei, ile minęło
czasu, gdy Loralie zniknęła. Wiedziała, że od czasu wizyty w Bostonie minęły
trzy tygodnie. Trzy bardzo długie tygodnie, które po brzegi były wypełnione
zamartwianiem się i myślami czy aby na pewno wszystko jest z jej siostrą w
porządku. Vivian martwiła się za bardzo, przeżywała za bardzo i wyobrażała
sobie za dużo. Chciałaby czasem przejść w taki sam stan wywalenia na świat, w
jakim znajdował się Donner. Skoro Loralie do niego nie dzwoniła, to znaczyło,
że nie ma powodu, aby dzwonić. Po tylu latach powinna się w końcu do tego
przyzwyczaić, ale co miała poradzić na to, że chciała, aby jej rodzeństwo było
bezpieczne? Donner pracował nad sprawą tego seryjnego mordercy i zamartwiał się
o nią, a Loralie biegała od lotniska do lotniska i nie dawała znaku życia. Vivian
miała dość takiego życia, w którym robiła wszystko za wszystkich. Chciała
skupić się na swoim życiu. Miała dobrą pracę, co z tego, że nie ulubioną, ale
dobrze płatną i mało irytującą, swoje niewielkie mieszkanko i balkon pełen
ziół, którymi się zajmowała. Chciała ułożyć sobie życie, tak jak wszyscy
pozostali ludzie. Tymczasem przez Lorę nie potrafiła. Byłoby o wiele łatwiej,
gdyby mogła tak po prostu odciąć się i nie martwić o młodszą siostrę, ale nie
potrafiła. Codziennie o niej myślała, a gdyby była wierząca co wieczór
klęczałaby przy łóżku, składała ręce razem i modliła się o bezpieczny powrót
dla siostry do domu.
Mogła
się nad tym rozwodzić naprawdę długo, a i tak przecież to niczego nie zmieni.
Jej rozmyślenia nie sprawią, że nagle Lora się pojawi pod jej drzwiami. Był już
wczesny wieczór, gdy dotarła pod blok, w którym mieszkała. Wspięła się po
schodach na piąte piętro sunąc dłonią cały czas po barierce. Po klatce
schodowej roznosił się odgłos jej szpilek. Zwykle wzięłaby windę, miała jeszcze
ze sobą drobne zakupy. Torba na ramieniu i ta z zakupami ciążyły jej, ale nie
zwracała na to uwagi. Z jakiegoś powodu chciała odciągnąć wejście do domu, tak
długo, jak tylko się dało. W końcu jednak dotarła, a po wejściu rzuciła
kluczyki od auta na szafkę z butami i z hukiem zamknęła za sobą drzwi. Wysunęła
zmęczone stopy ze szpilek, które byle jak zostawiła przed drzwiami. Poczuła
ulgę, gdy jej stopy dotknęły zimnych płytek. Całe szczęście, że nie zdecydowała
się wyłożyć podłóg wykładziną. Przeszła boso do kuchni, wolno rozłożyła
produkty, które z kolei schowała do lodówki i odpowiednich szafek. Wszystko w
tym domu miało swoje miejsce, każda najmniejsza rzecz. Nawet wielki, biały
kocur, który leżał rozciągnięty na zamontowanej specjalnie dla niego szafeczce
na ścianie. Spoglądał na nią swoimi ogromnymi, zielonymi oczami, jakby czegoś
chciał lub sekretnie nią gardził.
— Jakoś ci pomóc? — mruknęła spoglądając na
kocura, ale ten w odpowiedzi się przeciągnął, zamknął oczy i zwinął w kłębek. —
Oczywiście, jak zawsze.
Vivian
otworzyła drzwi na balkon.
Uderzył
w nią zapach różnych ziół, które rosły sobie w kącie gotowe do użytku. Zerwała
kilka listków, które chciała wykorzystać i wróciła do mieszkania. Opłukała je
pod wodą, następnie wrzucając do dzbanka i włączając czajnik, aby zagotować
wodę. Niektórzy jej znajomi krzywili się, gdy widzieli taką mieszankę. Wszyscy
byli przyzwyczajeni do tradycyjnych naparów, które można było kupić w każdym
supermarkecie. Ona jednak wolała robić po swojemu. Czy to ze świeżych listków
ziół czy najpierw je ususzyła – swoje było lepsze. Był jeszcze jeden powód, dla
którego Vivian to praktykowała, ale o tym nie widział tak naprawdę nikt.
Jedynie Dorothy i jej rodzeństwo, które z kolei tego nie pochwalało. Nie mogła
jednak cały czas polegać na cudzej opinii. Może w końcu to był odpowiedni czas,
aby wzięła swoje życie we własne ręce, a nie wiecznie skakała nad innymi. Jakoś
nie widziała, aby inni się tak o nią martwili, jak ona.
— Dość — westchnęła mówiąc sama do siebie. Nie
mogła się zadręczać takimi rzeczami. Nie teraz, po prostu nie.
Zalała gorącą wodą zioła i pozwoliła im
zaparzyć się w dzbanku. Odczekała, jak zawsze, równe pięć minut. Po określonym
czasie wlała do przezroczystej szklanki i udała się z nią do salonu. Cały dzień
była zajęta innymi, teraz był czas dla niej. Loralie miała najwyraźniej dość
rodziny, Donner miał swoje sprawy i gdy było trzeba to się odzywał. Chociażby
ich ostatnia rozmowa. Nadal nie dawało jej spokoju to, że wciąż nie znaleźli tego
człowieka, który był odpowiedzialny za te wszystkie morderstwa. Oglądała o nim
w wiadomościach zeszłej nocy, gdy podawali informacje o nim. To było
przerażające i miała nadzieję, że bratu w końcu uda się go dopaść. Miała
jeszcze tyle na głowie, zmyć makijaż i wziąć porządny prysznic, przygotować się
na jutro do pracy. Tych obowiązków było stanowczo zbyt wiele. Przymknęła
powieki upijając pierwszy, wciąż jeszcze gorący, łyk swojej ziołowej herbaty.
Nie smakowała najlepiej, była gorzka i dziwna w smaku. Od lat to robiła i smak
nie robił na niej już żadnego wrażenia. Bez grymasu na twarzy ją przełknęła.
Liczyła na spokojny wieczór. Odetchnęła głębiej. Liczyła swoje oddechy. To
pomagało się uspokoić. Już miała nadzieję na to, że spędzi ten czas samotnie,
gdyby nie nagłe pukanie do drzwi. Podskoczyła w miejscu. Szklanka zadrżała wraz
z nią, a kilka kropel spadło jej na ubrania. Przeklęła w myślach, stawiając ją
na stoliku i podnosząc się, aby otworzyć drzwi. Zwykle najpierw spojrzałaby
przez wizjer, ale dziś już po prostu nie miała siły na takie rzeczy.
Widok
stojącego przed drzwiami dobrze znanego jej mężczyzny najpierw zagotował jej w
żyłach krew do tysiąca stopni, potem poczuła nagłą chęć uderzenia go (nie
pierwszy raz zresztą) w twarz, a na koniec zapragnęła dać mu soczystego kopa.
— Czego chcesz? — warknęła krzyżując ręce na
wysokości piersi i zagradzając mu wejście do środka. A jednak powinna najpierw wyjrzeć.
Wtedy nawet nie otworzyłaby drzwi. Nie temu śmieciowi.
— Przeprosić.
— Wsadź sobie w dupę te przeprosiny, Jared —
wysyczała — albo najlepiej, wsadź jej tej pannie.
Nie
widziała go od dwóch tygodni. Dwóch pięknych tygodni, które były oznaką, że najwyraźniej
Jared tak skupił się na rżnięciu swojej nowej dziewczyny, że nie wychodzili z mieszkania.
Vivian to odpowiadało. Ostatnie co chciała widzieć, to jego twarz. A jakby się
dobrze przyjrzeć, to nad brwią została mu niewielka blizna. I bardzo dobrze. Żałowała,
ze nie rzuciła szpilką tak dobrze, aby trafić w oko.
— Daj mi wytłumaczyć, Vivi nie bądź taka — poprosił
starając się zrobić krok w jej stronę, ale to ona wystąpiła jemu naprzód. Uznał
to chyba najwyraźniej za jakiś znak, bo dostrzegła na jego twarzy głupkowaty
uśmiech. — Przecież to nic nie znaczyło.
— Jared, nazwiesz mnie raz jeszcze Vivi, a
będziesz się zwijał z bólu na podłodze. Powiedziałam ci to wtedy, mówię jeszcze
raz, cokolwiek było między nami – jest skończone. Sam zdecydowałeś, że to jest
koniec, kiedy zacząłeś puszczać się z Margaret — wyjaśniła. Była gotowa go
kopnąć w krocze tu i teraz. Bardzo tego chciała. Naprawdę nie rozumiała czego
od niej chce. Wybaczenia? Tego nie mógł dostać. Wszystkie rzeczy należące do
mężczyzny, jakie miała w swoim mieszkaniu wyrzuciła przez balkon. Co lepsze
sprzedała i mu o tym nie wspomniała, bo nawet nie wiedział, że je miał, a jej
wpadło kilka stów na konto. Coś się jej po tym należało. — Więc zabieraj się
stąd. Ty i twoja żałosna mina z marnymi przeprosinami, bo nie zamierzam tego
słuchać po raz kolejny.
— Viv… Vivian — poprawił się. Grzecznie zrobił jednak
krok wstecz, jakby obawiał się, że kobieta zaraz wybuchnie i naprawdę uderzy go
w krocze. — Wszyscy popełniamy błędy. Moim była znajomość z Margaret. Wiesz, że
to ciebie kocham. No weź, mała.
— Błędem może być przejechanie na czerwonym świetle,
a nie jebanie się z narwaną gówniarą przez pięć miesięcy! — krzyknęła z wielką
nadzieją, że narobi sceny, a sąsiedzi wszystko usłyszą. To nie ona miała się
czego wstydzić. — Wynoś się stąd. Wynoś albo zacznę krzyczeć i obiecuję ci, że
będziesz tego żałował. Masz raz na zawsze wynieść się z mojego życia,
rozumiesz? Wracaj do tej swojej gówniary, o mnie masz zapomnieć.
Cofnęła
się do mieszkania i zatrzasnęła drzwi. Nawet nie chciała słuchać odpowiedzi
Jareda. Zamknęła drzwi na każdy możliwy zamek. Przez dobre kilka minut jeszcze
tam stał, pukał i ją wołał, ale ostatecznie dał sobie spokój. Vivian miała
nadzieję, że to będzie koniec niespodzianek na dziś wieczór. Zbyt wiele się
działo w ostatnim czasie. Chciała spokój, ciszę i towarzystwo swojego leniwego,
grubego kota, który jej nie rozumiał, ale chociaż zawsze był obecny.
Przepłakała Jareda przez jeden wieczór. Tyle tylko mu poświęciła, a gdy pojedyncza
łza spłynęła po jej policzku krzyknęła, nie wrzasnęła z bezsilności. Jeden
jedyny raz. Pozwoliła sobie tylko na tę jedną chwilę słabości. Głęboko miała
sąsiadów, którzy mogą się zaniepokoić. Potrzebowała tego. W takich chwilach
chwaliła sobie dom Dorothy, w którym mogłaby krzyczeć bez przerwy. Ta jedna
chwila była wystarczająca. Jak gdyby nigdy nic wróciła na kanapę i wzięła do ręki
szklankę. Przy tym łyku już się skrzywiła. Udawała sama przed sobą, że to nie
miało dla niej znaczenia, ale prawda była taka, że wewnątrz czuła się rozbita
na najmniejsze kawałki. Dopiła ziołową herbatę do końca, na więcej nie miała
już siły. Rozebrała się w łazience w towarzystwie piekielnie gorącej wody.
Ledwo weszła, a jej skóra od niemal wrzącej wody zrobiła się czerwona. Uniosła
twarz ku strumieniowi wody. Parzyła ją, jednak tego potrzebowała. Łatwiej było
skupić się na bólu fizycznym niż ciągle myśleć o tym, co wydarzyło się niedawno
na korytarzu. Pewna nie była, ile spędziła czasu pod prysznicem. Dłonie miała
pomarszczone. Pomogło jej to jednak. Okręciła ręcznikiem ciało oraz włosy.
Podeszła do lutra, w które, gdyby spojrzała zobaczyłaby w nim nie tylko swoje
odbicie, ale odciśniętą na nim dłoń. Przetarła zaparowane lustro dopiero wtedy
podnosząc wzrok. Beznamiętnie zabrała się za wieczorny rytuał oczyszczania twarzy.
Potrzebowała skupić się na drobnych, mało znaczących rzeczach. Nie chciała już
myśleć o Jaredzie, gówniarze, która miała chyba ledwo osiemnaście lat, a
okazała się być bardziej interesująca od niej, o siostrze i mordercy, którego
szukał jej brat. Teraz chciała mieć czas dla siebie.
Kładła
się do łóżka z dziwnym uczuciem. Nie potrafiła go wytłumaczyć samej sobie, ale
nie było to przyjemne. Chyba byłoby dla niej lepiej, gdyby tak całego dnia nie
analizowała. Schowała się pod kołdrą, na której czuła ciężar kota. Nawet lekko
się uśmiechnęła, gdy nie mogła jej bardziej na siebie naciągnąć. Przynajmniej
on jeden pozostawał bez zmian. Gruba, leniwa kulka rzadko pozwalała sobie na
czułości, ale noc w noc spał w tym samym miejscu co Vivian. Mieli swój dziwny
układ, w którym jedno nie ruszało drugiego i obojgu było z tym naprawdę dobrze.
Zgasiła światło, nie przeglądała już żadnych social media decydując, że dziś
tylko bardziej irytowałoby ją to wszystko. Telefon leżał odwrócony ekranem, aby
ewentualne powiadomienia, które do niej przyjdą jej nie rozbudziły. Minęła
dłuższa chwila zanim zasnęła. To nawet nie był sen, a zaledwie drzemanie, ale
lepsze to niż gdyby miała się całą noc męczyć z bezsennością. Jeszcze zanim
położyła się do łóżka myślała czy by nie wziąć czegoś na sen, ale ostatecznie
zrezygnowała z tego pomysłu. Nic się jej nie śniło; była czysta ciemność.
Potrzebowała takiego odpoczynku bez głupich obrazów, które pewnie wymęczyłyby
ją jeszcze bardziej. Vivian, drgnęła
jednak nie obudziła się. Vivian,
jesteś nam potrzebna. Jesteś jej potrzebna. Po raz kolejny drgnęła.
To był przecież tylko sen, nic nieznaczący sen, racja?
Otworzyła
nagle oczy, ale nie widziała niczego. W pokoju było o wiele za ciemno. Wciąż czuła
ciężar kocura, który najwyraźniej nie zmienił swojej pozycji od momentu, gdy
brunetka zasnęła. Jęknęła przekręcając się na drugi bok. Wymacała na szafce
telefon, po który sięgnęła. Jednak, gdy kliknęła w klawisz blokady nic nie
wyskoczyło. Zmarszczyła czoło nie do końca rozumiejąc co się dzieje. Czyżby
jednak nie naładowała telefonu? Ale był podłączony do ładowarki. Przetrzymała
przycisk dłużej. Możliwe, że telefon, w którymś momencie się sam wyłączył. Wszystko
było przecież możliwe. Odłożyła po chwili urządzenie na bok zaczynając tracić
cierpliwość. Naprawdę nie rozumiała co się dzieje z telefonem. Podciągnęła
kołdrę pod brodę, ale coś ją blokowało. Pierwszą myślą był oczywiście kot,
jednak im bardziej ciągnęła tym coraz bardziej przekonywała się, że cokolwiek
to było – było od jej kota cięższe. W pierwszej chwili się zaniepokoiła,
naturalna reakcja. Nie próbowała sięgnąć po lampkę, jakby zrobili to w
horrorach. Wiedziała co tam zastanie i nie chciała spoglądać na twarz tej postaci.
Czuł strach, ale także ciekawość. Była przekonana, że w razie kłopotów będzie
potrafiła sobie pomóc. Nie z takimi rzeczami miała przecież do czynienia.
Vivian
przełknęła ślinę. Wodziła wzrokiem po ciemności przez dobre kilka minut. Dopiero
w pewnym momencie zobaczyła błyszczące dwie kuleczki w ciemności. Na brzegu
łóżka po drugiej stronie. Odetchnęła z ulgą w duszy, gdy przypomniała sobie o
swoim pomyśle przestawienia łóżka pod ścianę. Teraz, to coś, mogło siedzieć
bliżej.
Nie jestem tu, żeby
cię skrzywdzić, Vivian, odezwało się szeptem, potrzebujesz mojej pomocy.
Brunetka zamrugała. Majaczy, nie ma innego
wytłumaczenie. Jednak nie zdecydowała się pokręcić głową, uderzyć w nią czy
mamrotać, że to tylko głupi sen. Mrugnęła kilka razy, żeby przyzwyczaić wzrok
do ciemności. I wtedy to zobaczyła – kształtem przypominał człowieka, jednak
tyle było ze wspólnych cech. Gruby, czarny kaptur zakrywał twarz. O ile ta
istota ją posiadała. Wewnętrzy głosik w głowie Vivian podpowiadał jej, że jej
nie ma. Że to tylko iluzja wytworzona na potrzeby tej… rozmowy. O ile mogła tak
to nazwać. Próbowała się odezwać, ale nie potrafiła. Otwierała usta, jednak
żadne słowa nie wychodziły z jej ust.
Musisz uważać,
Vivian. Jesteście w niebezpieczeństwie. Wasza trójka jest w niebezpieczeństwie.
Z
jej piersi pragnął wyrwać się krzyk. Chciała wiedzieć, czy chodzi o jej
rodzeństwo. To oni byli zagrożeni? Tak bardzo chciała coś powiedzieć,
cokolwiek. Ale mogła tylko patrzeć się na tę dziwną istotę i czekać na jej
kolejne słowa.
Wkrótce sama się o wszystkim przekonasz, Vivian Veasey. Będziecie
MU potrzebni. Pan ma na was oko. Pan pragnie was poznać.
Poderwała
się do siadu, a z jej piersi wyrwał się okrzyk.
Czuła
spływający po plecach pot, serce waliło jej jak oszalałe. Cała pościel była mokra
od potu. Vivian od razu chwyciła za kabelek od lampki zapalając ją. Desperacko
potrzebowała światła. Gdy w sypialni od razu zrobiło się jasno spojrzała w
stronę, gdzie siedziała wcześniej istota. Nie zobaczyła nikogo. Tylko Mr
Jingles przeciągał się rozbudzony światłem. Kot podniósł się, pokręcił kilka
razy w kółko i położył się z powrotem zamykając ślepia. Vivian usiadła na
łóżku. Chłód paneli tym razem nie przyniósł ukojenia. Chwyciła gumkę do włosów
i spięła nią włosy w zwykłego kucyka, po czym poszła do łazienki. Musiała
przemyć twarz chłodną wodą. To był po prosty kolejny koszmar. Jeden z wielu. A
takie przecież zdarzają się wszystkim. Nawet najlepszy. W łazience od razu
odkręciła kran z zimną wodą. Przepłukała usta i umyła twarz kilka razy. Musiała
zmienić piżamę, pościel. Nie mogła spać w przepoconych rzeczach. Czuła na sobie
własny zapach potu. Ściągnęła mokre rzeczy i wrzuciła je prosto do pralki, a
sama wskoczyła pod prysznic. Odkręciła zimną wodę, chciała się tylko
przepłukać. Wytrzymała trzy minuty. Nie wytarła ciała, od razu założyła szlafrok.
Wycisnęła jedynie włosy z nadmiaru wody i ponownie je związała. To był paskudny
dzień, koszmarny wieczór i przerażająca noc. Musiała wrócić do łóżka. Już
wychodziła z łazienki, kiedy coś kazało się jej cofnąć. Zatrzymała się przed
lustrem i po raz kolejny omal nie wrzasnęła, gdy na lustrze dostrzegła jedno
słowo napisane jej szminką: POMOCY.
"No weź, mała".
OdpowiedzUsuńParsknęłam. Uwielbiam takich facetów, serio. Niezły z nimi ubaw. A jak musisz się z takim użerać w życiu codziennym to już w ogóle. Oni nigdy nic, nigdy nikomu... Wszystko się samo. Sam się coś zbiło, zniszczyło. Samo się wlazło między nogi innej laski. No weź, mała. Droga do domu była długa, kręta i wyboista... Ale oto jestem! ;p
Lubię Vivi. (Chyba nie dostanę za to kopniaka, co?) Jest charakterna, ma swoje rytuały... Aż jutro po pracy chyba pobiegnę kupić jakieś ziółka i zacznę je pielęgnować na balkonie, bo napiłabym się takiej mięty! Jej jedyną wadą (ale zaletą dla opowiadania) jest to, że przesadnie się martwi. Nie o siebie, ale o rodzinę, nawet wtedy, kiedy nie żyją w najlepszej komitywie. Przy prezentacji jednej z moich postaci użyłam fajnego cytaty: "You save everyone but who saves you?" i świetnie oddawałby on również sytuację Vi. Mam przeczucie, że to zamartwianie się nie przyniesie jej niczego dobrego..
No i znowu ta końcówka. Gabi, możesz trochę zwolnić? To dopiero 3 rozdzial! Do 10tki to ja zawału zdążę dostać ze trzy razy!
Jest cudnie. Jest świeżo, ale mrocznie. Co tu dużo gadać, no. Pisz dalej, bo to opowiadanie to coś fantastycznego.
Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy,
Klaudia xo
Komentowałam na bieżąco przy czytaniu, ale i tak się rozpiszę. Chociaż pewnie nie napiszę Ci niczego, czego już byś nie wiedziała – zaczynając od tego, że mi się podoba. Bardzo.
OdpowiedzUsuńVivi to taka mila odskocznia od Donnera, chociaż faceta również uwielbiam. I, jak już wspominałam, uważam, że są do siebie podobni, choć każde z nich oddaje pewne cechy w inny sposób. Vi jest cudowna, troskliwa i… Cóż, aż za bardzo. Nie potrafi żyć, bo podświadomie wciąż pragnie opiekować się rodzeństwem, zwłaszcza siostrą. To piękne i okropne zarazem, bo ona tak naprawdę nie potrafi ruszyć dalej.
Heh, zazdrości bratu dystansu, ale przecież to nie takie proste. Don może i ma inne podejście, ale za to zadręcza się, gdy chodzi o pracę. Jego zachowanie względem ofiar i zaangażowanie w śledztwo mówią same za siebie.
No i każde z nich ma swoje demony. Najwyraźniej dosłownie, patrząc czy to na byłego, czy… tę końcówkę. Prychnęłam mocno przez tego gościa, naprawdę. Powinien się cieszyć, że nie zepchnęła go ze schodów i nie posłała za nim pianina. Nigdy nie ogarnę takiej bezczelności, a najgorsze w tym jest to, że takie elementy serio chodzą po świecie. Tak czuję, że mamy tu kandydata do nagrody Darwina.
Rozdział pozornie spokojny, ale wiele mówi o postaci i to jest piękne. Uwielbiam takie szczegóły – zwyczaje, przeszłość, obawy i ogólna rutyna. Niby nic, niektórych może to nużyć, ale dla mnie to absolutna podstawa przy budowaniu postaci. Bo jak przejmować się kimś, kto tak naprawdę byłby zbitką liter na ekranie.
No i końcówka… Cudowne, no. Po prostu. Już sam gif miał w sobie coś hipnotyzującego, a tu jeszcze ta scena. Mam wrażenie, że Vivian wie, co to było. Albo chociaż podejrzewa. Tak odebrałam jej zachowanie, chociaż zarazem widać było, że próbuje to od siebie odepchnąć. Zwala wszystko na sen, ale… to przecież nie tak, prawda? Cała trójka wie o czymś, czego normalni ludzie mogą się domyślać. Zakładam, że pragnęli przed tym uciec.
Te słowa są niepokojące. Jestem coraz ciekawsza, co tam wymyśliłaś, zwłaszcza że aż za dobrze pamiętam ten śliczny prolog. Hm… ;> I wciąż zachwycam się charakterkiem Vi – słodka i niezależna. I zdecydowanie nie potrzebuje bohatera. :D
Weny! Poproszę coś ładnego i tu, i na BB, o. <3
Nessa.