12 maja 2019

Rozdział pierwszy

DONNER
Był środek nocy, kiedy jego służbowy telefon zaczął dzwonić. W takich chwilach po prostu żałował, że nigdy go nie wyłączał na noc. Uwielbiał swoją pracę, czuł się w niej niepokojąco dobrze. Po odebraniu telefonu usłyszał głos swojej partnerki; podekscytowany, zaspany. Czyli Jackie też była wyciągnięta z łóżka, ale poinformowali ją szybciej niż jego i była już w drodze do mieszkania Donnera. Powinien był to przewidzieć. Zajęło mu zaledwie chwilę, aby się ubrać, odszukać odznakę i broń, które następnie schował. Do przyjazdu Jackie miał jeszcze minimum dziesięć minut, które postanowił spędzić na zrobieniu kawy do termicznego kubka i zaczekaniu na nią w niewielkiej kuchni. Była za piętnaście trzecia. Zaledwie parę świateł w budynku naprzeciwko było zapalonych. Nocne marki, prychnął w myślach przewracając oczami. Bezrobotni studenci, którzy nie mieli co robić i siedzieli po nocach albo młodziaki, które następnego dnia będą odsypiać, bo matka im nic nie powie, jeśli nie pójdą do szkoły. Dźwięk gotującej się wody oderwał go od myślenia o tych rzeczach. Przelał wrzątek do kubeczka, którego zawartość od razu skojarzyła mu się ze smołą. Zachowywał się jeszcze niczym zombie, które poruszało się według ustalonego przez samego siebie schematu. Spał zaledwie trzy godziny. Wczoraj wrócił do domu w okolicach dwudziestej pierwszej, zaczynało brakować mu energii i wiedział, że jeśli się w końcu nie wyśpi będzie zwyczajnie źle. Ale nie mógł odmówić, a zwłaszcza nie Jackie. Sprawa musiała być poważna, skoro wyrwana w środku nocy ze swojego łóżka była podekscytowana. Po równych dziesięciu minutach schodził już przed budynek, gdzie czekała na niego w nieoznakowanym samochodzie partnerka.
— Chujowo wyglądasz, Donner — rzuciła na wstępnie. Za to ją uwielbiał. Jakie miała twardą dupę, rzucała ostrymi słowami i nie dała sobie włazić na głowę. W tej robocie to było potrzebne. Zwłaszcza jeśli było się kobietą, a Donner wydawał się być również jedynym facetem, który ją szanował i nie pomiatał za sam fakt bycia kobietą. Jakby tylko wiedzieli z kim Jackie jeszcze w dodatku mieszka, nie daliby jej spokoju przez resztę służby.
— Cieszę się, że to zauważyłaś, Jackie. Po co nas ściągają?
Jeszcze nie zdążył zapiąć pasów, odstawić kubeczka, a kobieta ruszyła z miejsca. Przynajmniej kubek był zamknięty i gdy auto szarpnęło do przodu żadne z nich nie poparzyło się gorącą kawą. Odstawił je do uchwytu i zapiął pas. Będąc już bezpiecznym sięgnął po kubek, aby napić się kawy. Napoju, który miał sprawić, że podobno zacznie funkcjonować jak człowiek.
— Pamiętasz tego gościa, którego ścigaliśmy za wielokrotne gwałty, zabójstwa? Ten co podwieszał kobiety, potem je brał od tyłu i…
— Tak, tak, przejdź do rzeczy. Znam szczegóły.
To nie była najprzyjemniejsza praca, a facet, który był odpowiedzialny za te rzeczy był ciągle nieuchwytny. Prasa nazywała go Podwieszaczem i w zasadzie dla policji i detektywów również to określenie działało. Było o wiele łatwiej powiedzieć jedno słowo niż szczegółowo opisywać sposób, w jaki ofiary były mordowane i katowane przed śmiercią.
— Zaatakował po raz kolejny. Ale tym razem ofiara przeżyła.
Przeniósł wzrok z drogi na partnerkę i niemal się uśmiechnął. Jeśli mózg go nie zawodził, to była ósma ofiara. Pierwsza, która przeżyła. Jeszcze kilka miesięcy temu w opuszczonych magazynach na obrzeżach miasta została znaleziona piąta ofiara, która choć była przytomna nie potrafiła mówić. Miała złamaną szczękę, brakowało jej kilku zębów. Nie otworzyła ust. Leżały obok niej. Donner patrzył jej w oczy, gdy umierała. Trzymał bladą dłoń i doskonale wiedział, jak bardzo chciałaby powiedzieć kim ten potwór był. Skatował ją najbardziej ze wszystkich. Miała niecałe dwadzieścia lat, całe życie przed sobą. Wystarczyło, że znalazła się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie i wszystko zostało przekreślone. Byłoby o wiele łatwiej, gdyby ten skurwysyn działał według określonego schematu. Jedne co zgadzało się to płeć ofiar. Zawsze były to kobiety. Wiek był różny. Piąta ofiara nazywała się Amy Simmons. Od długiego czasu starał się nazywać ofiary po imieniu, ze względu na szacunek. To była akurat rzadkość. Dla ludzi o wiele łatwiej było powiedzieć ofiara pierwsza, ofiara druga i tak dalej niż wysilić się i zapamiętać ich nazwisko.
— Mamy jechać na miejsce, gdzie ją znaleźli. Karetka była przed nami. Dupek Smith chciał, aby ją zostawili i najpierw zabrali na przesłuchanie. Stary, zgniły chuj — warknęła mocniej zaciskając dłonie na kierownicy. Donner nie dziwił się jej złości. Walczyła o prawa kobiet, od kiedy pamięta, a w tej pracy ofiary płaci żeńskiej były traktowane przedmiotowo przez niektórych, a Smith był przewodniczącym tych, którzy nie przejmowali się ludzkim życiem. — Pokłócił się z sanitariuszem. Nie przekonało go nawet to, że jeśli natychmiast nie przewiozą jej do szpitala to umrze przez zakażenia albo cholera wie od czego jeszcze.
— Wiesz coś więcej? Tylko ty do mnie dzwoniłaś.
Wolał uniknąć wchodzenia na temat ofiary – jeszcze była dla niego bezimienna więc mógł ją tak nazywać. Na własnej skórze też zdążył się przekonać, że kłótnie z Jackie były czasem prostą drogą do własnej zguby. Sam się z nią pokłócił raz. Było to dwa lata temu, na imprezie i w prywatnym domu, a i tak zgniotła go niczym robaka. Jeszcze bardziej ją za to uwielbiał.
— Znalazła ją para nastolatków. Wymknęli się z domu, żeby się najpewniej bzyknąć. Pojechali na te nowe osiedle, które budują. Wiesz, rodzinne życie, ogródki i białe płotki, ten syf. Wystraszyli sprawcę, ale chociaż dziewczyna przeżyła. Jeszcze żyje. Nie wiem jeszcze co jej ten szmaciarz zrobił, ale na pewno nie był delikatny. Na miejscu jest już Smith i Nicolas.
Donner przytaknął. Ta noc miała być długa i ciężka. Już dawno powinien się wynieść z tego miejsca. Detroit nie było spełnieniem jego marzeń. Zresztą, kto z własnej woli przyjeżdżał do tego miasta? Jedynie samobójcy, mordercy i psychicznie popierdoleni. Taka była prawda. A mimo to tkwił tutaj już od niemal dziesięciu lat. Opuszczenie rodzinnych stron i sióstr po części zrobiło mu dobrze, ale z drugiej strony ich życie mogło być o wiele inne, gdyby cały czas trzymali się razem. Nie widział zbytnio co się dzieje u dziewczyn. Vivian odzywała się rzadko. Natomiast Loralie jedynie wtedy, kiedy sama uznawała to za słuszne i chciała, aby ktokolwiek wiedział, że jeszcze żyje i ma się dobrze. Obraz sióstr prędko zniknął mu sprzed oczu, kiedy dojechali na miejsce. Światła policyjne, gromada ludzi. Niech się zacznie zabawa.
— Śpiące królewny, witamy!
Przysięgam, odezwie się w moją stronę jeszcze raz i oberwie w tą durną, roześmianą mordę. Obietnica bez pokrycia. Jakby tylko spróbował to zrobić straciłby pracę, a na tej akurat mu zależało. W myślach obił ten spasiony ryj już wielokrotnie. Adam Smith był zwyczajnie gruby, z łysiną na głowie i wiecznie trzymał w zębach papierosa, którym się nie zaciągał. Nie potrafił na niego patrzeć, jak na kogoś równego sobie. Od momentu, gdy zaczął pracować w wydziale zabójstwa ta góra tłuszczu wzbudzała w nim obrzydzenie.
— Powiedz lepiej co dla nas masz — odezwała się Jackie. Na zewnątrz było cholernie zimno i wszyscy pewnie tylko udawali, że nie trzęsą się w środku z zimna. Donnera grzała jeszcze wypita kawa.
— Nic szczególnego. Możliwe, że ekipa znalazła dowody DNA naszego Podwieszacza. Dzieciaki go przestraszyły, nie zdążył jej zawiesić. Miał wszystko przygotowane, hak, lina. Nawet tego młotek ze sobą nie zabrał, kiedy uciekał. Przeszukują już teren. W niektórych miejscach znaleziono krople krwi. Nie wiemy, czy należy ona do naszego sprawcy czy do dziewczyny.
Na pewno byś chciał, żeby była jej. Twój chory pościg za tym psychopatą trwałby dłużej, a gdyby już udało się go znaleźć, zrobisz wszystko, aby przysługi złapania gnoja spadły na ciebie.
— Trzeba będzie pogadać z tamtą panną. Dzieciaki już trafiły na komendę, ich rodzice też jadą. Dacie wiarę, że szczeniaki mają po szesnaście lat?
— Pojadę do szpitala — zaoferował się Donner — rano. Teraz i tak mnie tam nie wpuszczą, a dobrze będzie, jakby dziewczyna odpoczęła.
— Kręci cię to?
— Przepraszam?
— Te ofiary. To już druga z którą będziesz rozmawiać. Pierwsza ci nie odpowiedziała, nie mogła. Ale wszyscy widzieliśmy, jak trzymasz ją za rączkę. To co, podnieca cię? Jak umierają?
— Jesteś popierdolony.
Zamiast czekać na jego odpowiedź – powinienem mu strzelić w ten tępy ryj ­– ruszył do techników, aby dowiedzieć się czegoś więcej. Cieszył się, że Jackie nie wtrąciła od siebie kilku groszy. Ta sytuacja i tak była beznadziejna. Nikt nie potrzebował jeszcze prywatnych problemów. Ze Smithem Donner mógł się rozliczyć innym razem, w inny sposób. Nikt nie będzie wiedział, że to on sprawił mu problemy żołądkowe. Brzmiało to dziecinnie, ale kupiłoby to jemu i reszcie detektywów kilka dni wolnego. Nie był jedynym, który czekał na dzień, aż ten stary dureń przejdzie na emeryturę.
To czekanie miało trwać jeszcze niemal piętnaście lat.

VIVIAN
Wdech, wydech.
Powtarzała tę czynność jeszcze kilka razy. Dzięki temu było o wiele łatwiej się skupić i nie zacząć krzyczeć z bezsilności. Z boku po prostu wyglądało, jakby wchodziła do mieszkania, które od dawna nie było odwiedzane. W głębi było to coś o wiele więcej niż tylko zaglądanie do opuszczonego apartamentu. Wiedział, że jest opuszczony zanim jeszcze przekręciła klucz w zamku. Wypchana po brzegu listami, ulotkami i innymi śmieciami skrzynka mówiła wiele. Czasem zastanawiała się z jakiego powodu ona jeszcze tutaj przyjeżdża. Znowu straciła ponad trzy godziny na dojazd z Burlington do Bostonu. Zawsze drażniło ją to, że wszyscy muszą mieszkać w różnych częściach Ameryki. Donnera potrafiła zrozumieć. Opuścił ich jeszcze zanim był pełnoletni. Loralie była pokręcona, ale zawsze wydawało się jej, że sobą ze sobą blisko. Tymczasem to ona była tą, która wiecznie uciekała. Vivian miała serdecznie dość sprzątania brudów po siostrze, która nawet nie potrafiła powiedzieć dziękuję.
Wkroczyła do mieszkania.
Pierwsze co w nią uderzyło to zapach. Okna nie były otwierane od co najmniej kilku tygodni. Powstrzymując się od zmarszczenia nosa, jakby miał ją ktoś zobaczyć, weszła do środka, zamknęła drzwi i od razu otworzyła drzwi balkonowe. Miała nadzieję, że to w jakikolwiek sposób pomoże. Nawet nie posprzątała, to chyba bolało ją najbardziej. Jeśli sądziła, że Vivian spędzi teraz pół dnia i będzie sprzątać ten syf to była w błędzie. Wzięła specjalnie wolne, aby tutaj przyjechać. Chciała zrobić jednak cokolwiek. Równie dobrze mogła odsłuchać wiadomości. Światełko na telefonie świeciło się na czerwono. Oznaczało to, że zostało ich nagrane dość sporo. A połowa jest pewnie od starszej, żałosnej siostry. Wcisnęła odpowiedni guzik.
— Cześć, mała! Sluchaj, było zajebiście. Nie mogę się docz…
Usuń. Usuń. Usuń.
Nie miała ochoty słuchać o dzikich przygodach swojej siostry z… kimkolwiek. Usunęła dziesiątkę takich wiadomości. Dopiero po kilkunastu wiadomościach, w których ktoś wspominał o zajebistej imprezie, genialnym całowaniu i innych rzeczach, przez które Vivian miała dreszcze dotarła do swoich. Słuchanie swojego głosu na nagraniach było nieprzyjemne. I wiedziała, że nigdy ich nie odsłuchała. Bez żalu usunęła kolejne wiadomości. Sama nagrała ich pięć, Donner jedną i cholernie krótką „Jeśli będziesz w domu to zadzwoń”. W dodatku nagrał ją ponad miesiąc temu, a od tamtej pory ani razu nie zadzwonił. Nie martwiłaby się tam, gdyby Loralie należała do normlanych ludzi i miała telefon komórkowy, ale jak to twierdziła, ona nie jest z tej epoki i po prostu musi mieć tylko i wyłącznie domowy. Cud, że miała w domu Internet i telewizję. Jeszcze do końca nie zdziczała.
Vivian przeszła się po mieszkaniu. W każdym pomieszczeniu otworzyła okna. Musiało się tu porządnie wywietrzyć zanim wyjdzie. Z nadzieją zajrzała do lodówki. Na sam widok zgniłych warzyw, wędliny i sera wzdrygnęła się. Wrzuciła wszystko do worka na śmieci, a ten odstawiła przy drzwi, aby o nim nie zapomnieć, gdy będzie wychodzić. Ratunkiem była zamrażarka. W niej znalazła jedynie warzywa na patelnię z ryżem. Od rana nic nie jadła, lepsze to niż nic. Wrzuciła je na patelnię. Musiała zapamiętać, aby skontaktować się z właścicielem mieszkania i zobaczyć co ustaliła z nim lub z nią Lora. Wątpiła jednak, że siostra przejęła się takimi rzeczami, jak opłacanie czynszu. Pewnie znowu wszystkie długi będą na jej głowie. Teraz jeszcze bardziej miała dość bezmyślności siostry i tego jaka była. Pasożytem. Była pasożytem, który myślał, że wszystko ujdzie mu płazem. Jeszcze trochę i skończy się wieczne dzieciństwo, Lora. Musisz wydorośleć. Ale gdzieś tam w głębi duszy wiedziała, że nigdy do tego tak naprawdę nie dojdzie. Lora mogła być dorosła, mieć koło trzydziestu lat, ale nigdy nie wydorośleje. Zawsze gdzieś tam w głębi będzie tym samym dzieckiem, którym była przez ostatnie lata. Nie nauczyła się niczego i doskonale o tym Vivian wiedziała. Mieszała te przeklęte warzywa na patelni, kiedy ktoś zaczął dobijać się do drzwi. W pierwszej chwili drgnęła. Nawet nie sądziła, że ktokolwiek mógłby przyjść. Zdjęła z palnika patelnię, wyłączyła gaz i udała się otworzyć drzwi. Oczom brunetki ukazała się starsza kobieta, a więc kamień z serca.
— Mogę jakoś pomóc? — spytała i nawet lekko się uśmiechnęła. Spędziła tyle czasu z Dorothy, że inaczej już nie potrafiła reagować na starszych ludzi. Nawet jeśli ciotka doprowadzała ją do szewskiej pasji swoimi pogadankami, przekonaniami i stylem bycia.
— Nie jesteś Loralie.
Spostrzegawcza kobieta.
— Nie, nie jestem. Nazywam się Vivian Veasey, jestem jej starszą siostrą. Przyjechałam, bo nie dawała znaku życia i… cóż, zaczęłam się martwić. Dostałam od niej klucze i kod do budynku, więc weszłam bez problemu.
— Nie ma jej od pięciu miesięcy, Vivian. Pojawiła się dwa tygodnie temu, była tylko kilka dni. Pamiętam, bo miałam wtedy problemy z kolanem i wniosła mi zakupy do mieszkania.
Skinęła głową. Uczynność nie była w stylu Loralie, o ile czegoś nie dostanie w zamian. Nie mogła jednak zacząć się wypytywać kobiety czy jej siostra przypadkiem czegoś od niej nie dostała. Tego musiała dowiedzieć się już w inny sposób.
— Mówiła może dokąd jedzie? To byłoby dla mnie ważne.
— Wspominała coś o Nowym Orleanie, ale nie wiem. Pamięć mi zawodzi. Myślałam, że to może ona wróciła. Miła z niej dziewczyna jest.
— To prawda, jest miła.
— Będę szła i… nie siedź długo. Nie lubią tu obcych.
— Co? Obcych? Kto nie lubi obcych?
Czekała na odpowiedź, ale kobieta odwróciła się i zaczęła iść. Vivian stała w drzwiach, patrząc na jej plecy i zastanawiając się, co do cholery miała na myśli. Uznała ostatecznie, że to było kolejne bredzenie starej baby. Może chodziło o sąsiadów, którzy tu mieszkali. Nigdy wcześniej tutaj nie była, więc nic dziwnego, że jej obecność tutaj mogłaby wydawać się co najmniej dziwna i niepoprawna. Zamierzała zjeść, posprzątać i wrócić do Burlington. Loralie tutaj nie było. Vivian wątpiła, aby siostra była jeszcze w ogóle w Stanach. Może właśnie leciała nad oceanem, wspinała się na szczyt Mount Everest albo wylegiwała się na plażach na Bali. Mogła być gdziekolwiek. Nie spędziła tam dużo czasu. Miała się powstrzymać, ale nie mogła zostawić tego brudu. Wychodząc mieszkanie lśniło. Było już dawno po siódmej. Gdy dojedzie do domu będzie jedenasta, a może nawet później. Nigdy nie wiadomo co wydarzy się po drodze. Wychodziła z budynku, wyrzuciła śmieci i może, gdyby bardziej się rozejrzała, gdy zmierzała do auta, zwróciłaby uwagę na to, że nie była tu sama.

2 komentarze:

  1. Veni, vidi, vici. Zapiszmy tę datę w kalendarzu, bo czytać i zostawiać sensowny komentarz w dniu publikacji, to u mnie naprawdę rzadkość. Ale obie wiemy, że czekałam i na to opowiadanie, i na pierwszy rozdział, zwłaszcza że po prologu zostawał wyłącznie niedosyt. I dobrze, bo aż chciało się sięgnąć dalej, a teraz… tym bardziej chcę więcej.
    Pisałam Ci to już prywatnie, ale powtórzę: cudo. Widać, że ta historia Ci służy, pisze się sama, a wczucie się w bohaterów przychodzi ot tak. Na razie jestem równie mocno zafascynowana Donnerem, co i Vivi. Dwa odmienne charaktery, ale oboje mają w sobie coś, za co ich lubię – i sposoby myślenia, i uwagi. Och, no Jackie. To taki typ kobiety, którą się wielbi, więc pewnie będę ją cenić równie mocno, co i Donner. :D
    Pierwszy rozdział, a Ty już wprowadzasz genialny wątek. To śledztwo… Uwielbiam takie klimaty! I nie, to absolutnie nie jest przesadzone. Jestem ciekawa, dokąd to wszystko prowadzi i czy jakkolwiek połączy się z wątkiem nieobecności Lory. Swoją drogą, nic dziwnego, że początkowo nikt nie bierze jej zniknięcia na poważnie – dziewczyna ma fiu-bździu w głowie, że tak to ujmę.
    Och, no i końcówka… Zaczęło się jak niezły kryminał, ale po perspektywie Vivian czuć, że chodzi o coś więcej. Wierzę, że to się rozwinie, zwłaszcza że tytuł i gatunek nie są przypadkowe. Na tę chwilę wyczuwam bardzo dużo mroku, a to coś, co obie absolutnie uwielbiamy, prawda? ;>
    Kończę, bo zaczynam bredzić od rzeczy. Wiedz jedynie, że nas rozpieszczasz – w końcu czeka na mnie jeszcze BB. Kto wie, może skorzystam z weny komentarzowej…

    Twoja Ness.

    OdpowiedzUsuń
  2. O łał. Widzę, że nie bawimy się w uprzejmości i zaczynamy z grubej rury. Naprawdę to doceniam. Sama nienawidzę zaczynać opowiadań, bo nigdy nie wiem, na ile mogę sobie pozwolić, żeby nie odstraszyć, ale i nie zanudzić, ale Tobie udało się odnaleźć równowagę między jednym i drugim. Jest mrocznie, ale i intrygująco. Zaś ten motyw śledztwa... Jestem na etapie robienia małego rewatchu "Hannibala" także doceniam takie dziwactwa całym serduszkiem :D

    Pierwszy rozdział, a Tobie już udało się w niezły sposób zarysować bohaterów. Donner jest tym rozważnym i poważnym, a Lora to trzpiotka, której nikt nie bierze na poważnie. Mogłoby się wydawać, że taki rozstrzał między bohaterami to lekkie przegięcie, ale sama mam dwójkę rodzeństwa i wiem, że to możliwe - ja i moja siostra to zupełnie inne charaktery, że o bracie nie wspomnę. Tym bardziej cieszę się więc, że nie poszłaś na łatwiznę, a postanowiłaś poświęcić chwilę swoim postaciom i podrasować ich temperamenty. Właśnie tego potrzeba w świecie literackim - konkretów. A nie całego tego słodkopierdzenia rodem z After czy innego wattpadowego raka.

    Lecę dalej, bo mam zaległości z komentowaniem, ale nie czytaniem - jedyna zaleta Wattpada to możliwość czytania offline :D

    Pozdrawiam,
    Klaudia

    OdpowiedzUsuń