12 sierpnia 2019

Rozdział czwarty


— Odbierz ten cholerny telefon.
Wielki, czerwony napis na lustrze wcale nie zniknął. Był jak najbardziej prawdziwy i to było najbardziej w tym wszystkim przerażające. Z początku chciała sobie wmówić, że ten dzień był zwyczajnie zbyt pokręcony, aby był prawdziwy i zwyczajnie wszystko sobie wymyśliła, ale z każdą kolejną sekundą, która upływała utwierdzała się w przekonaniu, że to jednak nie jej wyobraźnia płata figla. W łazience, w której stała dość długo zdążyło zrobić się chłodno. W zasadzie wręcz lodowato i nawet gruby szlafrok nie był w stanie jej zapewnić ciepła. Choćby chciała to nie umiała się ruszyć z miejsca, tylko szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w napis na lustrze. Odrzuciła od siebie tę część osobowości. Zresztą, tak jak oni wszyscy. Zgodnie twierdzili, że nie ma sensu praktykować czegoś, co było im zbędne do życia. Co nie oznaczało, że raz na jakiś czas nie korzystała z drobnej pomocy magii. To nie był pieprzony Harry Potter, gdzie przy pomocy różdżki mogła naprawić cały cholerny świat. Jeśli byłoby to takie proste, nie sterczałaby w swojej łazience z przerażeniem w oczach, jakby właśnie zobaczyła ducha. Pewna do końca nie była przez ile czasu siedziała w łazience gapiąc się w jeden napis, którego zdecydowanie nie było, gdy szła pod prysznic, ale uciekła tak szybko, jak tylko odzyskała władzę nad nogami i mogła się ruszyć. Wiedziała, że był środek nocy i każdy normalny człowiek o tej porze spał. Tylko nie mogła być tutaj zupełnie sama, była przerażona. Schowała się w pokoju wcześniej zamykając dobrze drzwi od sypialni na zamek, zupełnie jakby to miało powstrzymać to coś, przed wejściem tutaj. Mr Jingles wyglądał na zupełnie niewzruszonego, Vivian mocno żałowała, że w tym momencie nie może być tak, jak ten kot. O wiele łatwiej by się jej teraz żyło, gdyby nie przejmowała się tak bardzo tą sytuacją.
Trzy długie sygnały. Była pewna, że zaraz odezwie się poczta głosowa. Zamiast automatycznego głosu sekretarki po drugiej stronie odezwał się zaspany, nawet nieco zły głos ciotki. Wiedziała, że nie powinna jej budzić o takiej porze, ale co miała poradzić? Była przerażona, nie chciała martwić brata, który pewnie rzuciłby wszystko i pojawił się pod jej drzwiami w ciągu następnych kilkunastu godzin. Byleby mieć pewność, że żyje i nic jej nie pożarło. Czuła się źle budząc ciotkę, ale w przeciwieństwie do Donnera ta mieszkała niecałe piętnaście minut jazdy od mieszkania Vivian i mogła tu przyjechać albo Vivian mogła się spakować i pojechać do niej. Choć obawiała się, że w tym momencie wsiadanie za kółko nie wydawało się być rozsądnym wyjściem, ale jedynym, które miała.
— Vivian, jest trzecia w nocy — poinformował ją głos Dorothy po drugiej strony. Zupełnie jakby nie była tego świadoma. — Czemu dzwonisz?
— Coś u mnie było. Nie wiem co to. Zostawiło po sobie ślad. Myślę, że nie jesteśmy już bezpieczni, ciociu.

Dorothy zaparzyła melisę, którą następnie podała w filiżance Vivian. To, jak młoda kobieta znalazła się w jej domu nie miało już większego znaczenia. Była roztrzęsiona, ale myślała na tyle trzeźwo, aby do niej przyjechać i opowiedzieć wszystko, co się wydarzyło. Zaskoczona ilością szczegółów, którymi ją zasypała. To nie wróżyło niczego dobrego. Loralie zniknęła, Donner był daleko, a Vivian… Jedna Vivian nie mogła tego wszystkiego udźwignąć. Środek nocy był beznadziejnym czasem na to, aby rozmawiać o tak strasznych rzeczach. Piła napar z brunetką, acz gdyby tylko lepiej zwracała na nią uwagę, zauważyłaby, że starsza kobieta tylko miesza łyżeczką w swojej filiżance, a od czasu, gdy przyniosła napoje nie wypiła nawet małego łyka. Vivian za to skończyła całą filiżankę. Powieki robiły się coraz cięższe, język powoli zaczynał się plątać i kolejne słowa nie miały już większego sensu. Drogi do jednej z sypialń nie zarejestrowała, bardziej skupiona na tym, aby nie zlecieć ze schodów. Za podpórkę miała tylko starszą kobietę i poręcz, a schody wydawały się być teraz zbyt kręte, aby dać radę iść po nich bez problemu. Odpadła w momencie, kiedy jej głowa zetknęła się z poduszką. Wymuszony sen przyniósł potrzebne młodej kobiecie ukojenie. Tym razem już nic takiego się jej nie śniło, nie było żadnych obrazów, postaci i głosów, które przyprawiały o ciarki. Była jedynie ciemność, dzięki której po otworzeniu oczy czuła się wyspana i zrelaksowana. Nie próbowała sobie przypomnieć obrazów ze snów, które dość często ją nawiedzały. Przez dobre kilka minut była zdezorientowana, gdy zrozumiała, że nie znajduje się w swojej sypialni, a na łóżku nie rozwala się Mr Jingles. Wspomnienia z nocy były niewyraźne, jakby pokryte mgłą i choć Vivian chciała przypomnieć sobie cokolwiek, pamiętała głównie przerażenie, jakie czuła. Może wciąż jeszcze dobrze się nie rozbudziła, aby myśleć o takich rzeczach. Odkrywając kołdrę, zdała sobie sprawę, że ma na sobie ubrania, które nałożyła jeszcze w nocy w pospiechu, gdy wychodziła ze swojego mieszkania. Miejsce to miało być bezpieczne, względnie bezpieczne i jak się okazało, nawet w swoim mieszkaniu nie była bezpieczna. W pokoju brakowało zegarka, więc nie wiedziała, która jest godzina. Zasłony były grube, ciężkie i ciemne, stworzone do tego, aby nie przepuszczać żadnego słonecznego światła do sypialni. Panował w niej półmrok, w którym nie czuła się dobrze. Zsunęła się z wolna z łóżka, obawiając się tego, że zbyt szybkie wstanie może grozić zawrotami głowy i nie pomyliła się, nawet powolne i uważne ściągnięcie się z łóżka sprawiło, że na moment zawirowało jej w głowie. Trwało to tylko kilka sekund, w końcu odzyskała panowanie nad własnym ciałem i podeszła do dość potężnych okien, które były znacznie większe niż regularne, aby odsłonić zasłonki. W pomieszczeniu zrobiło się jasno, a przy dziennym świetle Vivian rozpoznała swoją starą sypialnię. Teraz nie było w niej żadnych śladów, że kiedyś mieszkało tu dziecko, a później nastolatka. Dorothy pozbyła się wszystkich rzeczy zaraz po jej wyprowadzce, co nieco zabolało kobietę, gdy się o tym dowiedziała, ale z drugiej strony nie miała żadnych planów, aby w przyszłości wykorzystać swoje rzeczy. Tak samo jak Dorothy nie miała obowiązku trzymać rzeczy trojaczków, którzy zostali jej przydzieleni pod opiekę jednym wielkim przypadkiem. Nie była pewna, czy gdyby to ona miała opiekować się trójką niemowląt podołałaby. Dlatego jakkolwiek Dorothy się zachowywała, wszyscy byli jej wdzięczni za dach nad głową, ciepłe posiłki, zawsze czyste i wyprasowane ubrania, a także za pomoc przy zadaniach domowych. Mieli z nią względnie dobre dzieciństwo, może nieco dziwne, ale dobre. Z całą pewnością lepsze niż gdyby trafili do domu dziecka i zostali rozdzieleni przez system. Vivian jeszcze chwilę kręciła się po pokoju, ostatecznie jednak z niej wychodząc. Musiała porozmawiać z Dorothy, a przede wszystkim – potrzebowała czarnej kawy, aby nie oszaleć.
Na dół zbawiła ją nie tylko chęć wypicia kawy, ale także głód, który zaczęła odczuwać. Mimo wszystko była przecież tylko człowiekiem, który musiał się odżywiać. Na korytarzu, po ścianą między wejściem do dwóch pokoi od lat stał wielki, sięgający niemal sufity zegar. Godzina na nim wskazywała mniej więcej dziesiątą piętnaście. Nie miała czasu, aby lepiej się przyjrzeć. Spodziewała się, że spała znacznie dłużej, tak czuła. Nie chciała jednak też tracić całego dnia na sen, musiała spróbować przypomnieć sobie co wczoraj się działo. Wspomnienia się jej mieszały, co nie było dobre. Nie w tej sytuacji. Schodząc ze schodów towarzyszyły jej skrzypnięcia. Jako dziecko wiedziała, których schodków unikać, a czasem zjeżdżała po poręczy. Nauczył ją tego Donner, a Dorothy nigdy nie pochwalała tego twierdząc, że rozbiją sobie głowy lub co gorsza poręcz się pod nimi załamie i będzie miała na głowie kolejne wydatki, na które nie miała pieniędzy. Nikomu się jednak nigdy nic nie stało, a poręcz wyglądała tak samo stabilnie, jak dwadzieścia lat temu, gdy robili sobie z niej zjeżdżalnię. Odnalazła Dorothy w jadalni, gdzie siedziała przy stole z filiżanką, papierosem w popielniczce, która stała przy filiżance. Trzymała gazetę przed sobą co oznaczało, że albo śledziła najnowsze wiadomości lub czytała nekrolog szukając w nim swoich znajomych. Zmarszczyła nos na takie połączenie, ale nie skomentowała tego w żaden sposób.
— Wreszcie wstałaś — zauważyła nie podnosząc wzroku nad gazety — wlej sobie dziecko herbaty.
— Żebyś mnie znowu naćpała? — rzuciła z przekąsem uświadamiając sobie, że to wczorajsze zaśnięcie nie odbyło się bez drobnej pomocy. Mogła przysiąc, że widziała lekki uśmieszek na twarzy kobiety. A może tylko wzrok płatał jej figle? Pojęcia nie miała, naprawdę.
— Plotłaś od rzeczy. Był środek nocy, a ja potrzebowałam snu. Inaczej byś nie poszła do tego pokoju — zauważyła nie będąc ani trochę wzruszoną tym, że wczorajszej nocy po prostu uśpiła kobietę bez jej wiedzy dosypując do herbaty środków usypiających — ciesz się, że nie wsypało mi się tego więcej.
Vivian zrezygnowała z odpowiadania ciotce. Usiadła przy stole, wlała herbatę – już nie miała ochoty na kawę, choć jej potrzebowała i przez moment zastanawiała się co ma zjeść na śniadanie i czy w ogóle może na jakieś liczyć. Ale przecież ciotka nie będzie jej głodzić, prawda? Może i bywała oschła, ale zdarzały się jej chwile bycia dobrą babcią, która co pięć minut się pyta czy nie jest się głodnym.
— Mary-Ann przyniesie ci niedługo śniadanie — oznajmiła biorąc do ręki papierosa, którym się zaciągnęła, a dym wypuściła w przeciwnym kierunku, aby nie leciał na Vivian — w łazience masz przygotowane rzeczy, doprowadź się do porządku i dołącz do mnie w ogrodzie, dobrze? Tam porozmawiamy. Tutaj… niekoniecznie może być bezpiecznie.
— A w ogrodzie niby będzie lepiej? Na otwartej przestrzeni? — spytała wyraźnie zaskoczona poleceniem ciotki. I co to do cholery miało znaczyć, że nie jest bezpiecznie?
Tym razem to Dorothy jej nie odpowiedziała. Z czasem Vivian nauczyła się tego, że ciotka czasem plecie od rzeczy i faktycznie lepiej jest po prostu nie dopytywać, tylko robić to, co kazała. I najwyraźniej to była jedna z tych sytuacji. Dorothy po wypaleniu papierosa wolnym krokiem odeszła, zostawiając Vivian samą. Młoda kobieta piła w spokoju herbatę, zastanawiając się nad tym wszystkim. Miała spokojne życie. W miarę spokojne, bo gdy na jaw wyszła prawda o związku jej i Jareda wszystko się sypnęło. Może uznałaby to za koniec świata, gdyby była normalna. Prawda była też taka, że nie do końca potrafiła żyć normalnie i skupiać się tylko na sobie. Może Jared poszedł to tej małolaty, bo nie poświęcała mu wystarczająco dużo czasu? Martwiła się o siostrę, brata i co chwilę jeździła do Dorothy, choć ta miała zapewnioną opiekę i tak naprawdę jej nie potrzebowała. Może była złą partnerką i winy w jego zdradzie powinna szukać w sobie? Dorothy pewnie by ją wyśmiała, gdyby usłyszała czym się przejmuje. W tej chwili to napis na lustrze powinien być jej problemem, a nie Jared, którego wczoraj się przecież pozbyła. Jeszcze długo by się nad nim rozwodziła, gdyby nie hałas dobiegający z kuchni. Drgnęła lekko i odwróciła się na krześle, aby zobaczyć długie, rudawe włosy przeplatane z pomalowanymi na czerwono końcówkami, które przywodziły na myśl ogień. Mary-Ann była od niej starsza o jakieś dziesięć, może piętnaście lat, ale nie dawała po sobie poznać wcale tego, że jest po lub przed czterdziestką. Byłą wysoka, dobrze zbudowana. Zdaniem Vivian miała figurę zawodowej pływaczki, a może być może w wolnych chwilach intensywnie pływała? Dorothy zatrudniała ją do pomocy przy codziennych obowiązkach; kupowała jej potrzebne leki, przygotowywała je, sprzątała dom i czasem gotowała. Wszystko zależało od tego, czego w danej chwili chciała Dorothy. Mary-Ann była jednak rzadszym gościem niż Vivian, która uważała, że to jej obowiązkiem jest opieka nad kobietą i starała się przy niej czuwać, kiedy tylko się dało.
— Mam nadzieję, że jesteś porządnie głodna — oznajmiła wchodząc do jadalni z tacą, na której stał talerz z parującym jedzeniem — zrobiłam dla ciebie omlet z pomidorkami, mam nadzieję, że ci smakuje. Kawę zaraz przyniosę. Wiem, że wolisz ją bardziej od herbaty.
— Dzięki, Mary-Ann — westchnęła i uśmiechnęła się — ale nie musiałaś. Sama mogę się tym zająć.
— Nie płacą mi za siedzenie na tyłku, Vivian — odparła przewracając oczami — jedz i nie marudź. A ja zaraz przyjdę na ploteczki. Z tego co widzę twoja ciotka jest w ogrodzie odganiając gołębię, więc może nie będzie miała mi za złe tego, że usiądę na pięć minut.
— Myślę, że nawet gdybyś przesiedziała cały dzień, to by tego nie zauważyła.
— Mhm, oczywiście. A ja wyleciałabym z roboty, a zapisałam się na naukę tańca latynoskiego i z czegoś musze je opłacić, a te zajęcia są cholernie drogie — pożaliła się — jedz, wystygnie i będzie niedobre.
Mary-Ann miała rację, a Vivian nie chciała jeść zimnego omletu. Zabrała się za jedzenie niemal od razu czując głód, gdy tylko zapach jedzenia dotarł do jej nozdrzy. Ta noc była wyczerpująca i naprawdę potrzebowała teraz odpoczynku, który mogła tutaj zaznać. A przynajmniej przez chwilę, zaraz po śniadaniu miała przecież iść do Dorothy i nie chciała trzymać jej w niepewności przez tak długi czas. Rudowłosa kobieta faktycznie się do niej dosiadła z drogocenną kawą, za którą Vivian była w stanie ją teraz wyściskać i wycałować. Długo nie rozmawiały, jedynie na czas posiłku. Głównie o głupotach, które nie miały większego sensu. Zaraz po śniadaniu Vivian poszła do łazienki, a Mary-Ann wróciła do swoich zajęć. Vivian faktycznie znalazła rzeczy dla siebie w łazience, które najwyraźniej musiała zostawić przy którymś razie. Była to sukienka trochę za kolano, ale przynajmniej zawsze coś. Umyła twarz i zęby, włosy przeczesała kilka razy, aby przestały przypominać czesane wiatrem i mogła wyjść do Dorothy. Czuła się dziwnie idąc do kobiety, jakby wcale nie chciała mówić o wydarzeniach z nocy, ale komuś musiała o tym powiedzieć. Wyjawienie prawdy Donnerowi wiązałoby się z tym, że rzuci wszystko, aby pojawić się w Burlington, a tego po prostu nie chciała i chyba też nie była gotowa na spotkanie z bratem, jakkolwiek to brzmiało.
Ogród za domem był zachwycający i zadbany. Dorothy tylko dyktowała co i gdzie ma stać, jak krzewy mają być przycięte. Miała od tego ludzi, którzy się zajmowali tym miejscem. Zapierało dech w piersiach. Od drzwi prowadzących do ogrodu była zrobiona ścieżka wyłożona kamieniami, a po obu stronach rosły róże czerwone przeplatane na zmianę z białymi, przez co Vivian w dzieciństwie czuła się jak Alicja z Krainy Czarów uwięziona w zamku Czerwonej Królowej, choć oczywiście Dorothy do królowej z baki było bardzo daleko. Dalej rosły hortensje i lilie, tulipany, a większości kwiatów Vivian nie była w stanie nazwać. Przy ogrodzeniu było też dość sporej wielkości oczko wodne, w którym zawsze były rybki, żabki i czasem nawet kaczki się zatrzymywały, zmęczone lataniem. W dzieciństwie uwielbiała obserwować żyjątka w oczku. Wydawało się jej to niezwykle fascynujące. Ogród był ogromny, z miejscem do biegania i bawienia się, choć większość miejsca i tak wypełniały piękne kwiaty i odpowiednio przycięte krzewy. Dorothy siedziała w altance, gdzie – o dziwo! – przygotowany był serwis z herbatą. Ta kobieta chyba naprawdę myślała o wszystkim albo po prostu Mary-Ann im doniosła, gdy Vivian była zajęta w toalecie. Kobieta nie podniosła na nią wzorku, ale zachęciła za to gestem dłoni, aby się przysiadła.
— Piękny dziś dzień, nieprawdaż? — powiedziała sięgając po dzbanek rozlewając herbatę do dwóch filiżanek. Dopiero, kiedy Vivian usiadła po przeciwnej stronie spojrzała na nią. Odstawiła dzbanek, podsunęła filiżankę. — Pij dziecko.
— Miałyśmy porozmawiać — przypomniała rozglądając się, jakby ktoś miał je tu podsłuchać. Najbliższy sąsiad mieszkał trzysta pięćdziesiąt metrów dalej. Choćby chciał to nie mógł ich usłyszeć. — Musimy porozmawiać — poprawiła się z naciskiem na pierwsze słowo.
— Pij — powtórzyła.
Wbiła wzrok w kobietę i przez kilka sekund się w nią wpatrywała, ale w końcu podniosła filiżankę do ust upijając pierwszy łyk. Herbata była nieco chłodniejsza, gorzka w smaku. Nie przeszkadzało jej to, po przełknięciu napoju wyczuła smak mieszanki ziół. Nawet czarna herbata do końca nie była tylko herbatą. Wcale nie była zaskoczona.
— Opowiedz mi co się działo wczoraj, od początku, dziecko.
Vivian westchnęła. Milczała przez chwilę i zaczęła mówić. Od momentu wstawania, krótkich ćwiczeń w domu na rozgrzewkę do dnia, lekkim śniadaniu. Była pół dnia w pracy, nic takiego się tam nie działo i nie było żadnych zaskakujących wydarzeń. Wspomniała o zakupach, ziołowej herbatce i o Jaredzie, który wyprowadził ją z równowagi i zdenerwował, poświęciła na opowieść o byłym stanowczo zbyt wiele czasu. Jednak, gdy tylko doszła do mówienia o wieczorze wstrzymała się i… miała pustkę w głowie. Siedziała z lekko rozchylonymi ustami, próbując sobie przypomnieć, ale nie potrafiła. Zupełnie, jakby ktoś jej odebrał te wspomnienia. Chciała się podzielić tymi wszystkimi myślami z Dorothy, ale nie potrafiła wykrztusić z siebie nawet jednego słowa. Upiła kolejny łyk, zdając sobie sprawę z tego, że to był ostatni. Wlała więcej herbaty, która zdążyła już całkiem wystygnąć. Tym razem nie obawiała się tego, że Dorothy ją znowu uśpi. Nie miała już ku temu żadnych powodów.
— Skup się, Vivian — poleciała łagodnym, zaskakująco łagodnym tonem głosu i położyła swoją pomarszczoną dłoń na jej. Miało to przynieść ulgę, ale nie pomogło. Nie tym razem. — Zadzwoniłaś do mnie w środku nocy prosząc o pomoc, bałaś się. Czego się wystraszyłaś? Jeśli ci to pomoże, zamknij oczy.
Wykonała jej polecenie. W pełni skupiła się na wydarzeniach z nocy. Długo nic się nie działo, ale w końcu zaczęła mówić. Niektóre zdania nie miały większego sensu, były przekręcone i Dorothy mogła niewiele z tego rozumieć, ale nie wyglądała, jakby to był dla niej jakikolwiek problem. Słowa wypadały z ust brunetki automatycznie. Zupełnie, jakby nauczyła się ich na pamięć. Otworzyła oczy w momencie, kiedy Dorothy puściła jej dłoń. Dostrzegła wyraz twarzy kobiety, który nie wróżył niczego dobrego. Wiedziała, że to co działo się w nocy było… czymś złym.
— Dorothy, czy ty wiesz co to było? — zapytała łamiącym się głosem. Wpatrywała się w ciotkę wyczekując odpowiedzi.
— Nic dobrego moje dziecko. Nic dobrego.